Akademia Pana Kleksa to film, na który czekałem, bo bardzo chciałem, żeby w końcu ktoś odczarował mi postać Ambrożego Kleksa. Co tu dużo mówić, fanem książkowego oryginału oraz adaptacji Gradowskiego nie jestem. Do trzech razy sztuka? Eh…
Myślę, że można o Kleksie dzisiaj powiedzieć, że kultową postacią jest. Wychował przecież pokolenia Polaków. No, może nie wychował, ale prawie każdy dzisiejszy milenials miał wątpliwą przyjemność obcować z tą osobistością, nie mówiąc już o wcześniejszych generacjach.
Wydawałoby się więc, że przypomnienie o Kleksie starszym widzom i jednoczesne przedstawienie go nowej, młodej widowni może być strzałem w dziesiątkę. Udało się przecież rozkręcić wokół projektu imponującą machinę marketingową, pełną gwiazd polskiej muzyki, koncertów, pokazów czy produktów atakujących nas ze sklepowych półek. Szkoda, że cała inwencja twórcza poszła w wyciąganie pieniędzy od rodziców dzieci, a nie starczyło jej zbyt wiele na nakręcenie dobrego filmu…
Bo niestety Akademia Pana Kleksa “nie dowozi” i jest filmem co najwyżej przeciętnym, żeby nie powiedzieć że zwyczajnie słabym. Nie ratuje go nawet warstwa wizualna, chociaż osoby za nią odpowiedzialne robiły co mogły żeby film wyglądał porządnie. No i wygląda. Tylko co z tego? Co ktoś się postarał, to ktoś inny spartolił, a dobre elementy są przygniecione przez te zupełnie nieudane i niestety, nie są w stanie udźwignąć ciężaru całości.
Rzuć okiem: Chłopiec i czapla – recenzja filmu. Wystarczyła tylko czapla…
Sam już nawet nie wiem jaki główny zarzut postawić. Scenariusz? Reżyseria? Montaż? Chyba wszystko po równo, ale od czegoś trzeba zacząć. Akademia Pana Kleksa to film o niczym. Łapie tyle wątków i wprowadza tak wielu bohaterów, że scenarzyści ewidentnie nie potrafili utrzymać całości w ryzach. Praktycznie każda historia, którą chcieli opowiedzieć, ginie i nie wybrzmiewa. Akcję całości mamy śledzić z perspektywy Ady Niezgódki, córki Aleksa Niezgódki. Gdzie Adaś? Nie wiadomo, ale zakładam że w tej wersji on po prostu nie istnieje i może to nawet lepiej. Adaś był creepem. Ada nie jest creepem, Ada jest bucem (bucką?). Dosłownie od pierwszej sceny, będącej jednocześnie reklamą InPostu i Lego, nie daje się polubić. Powiedzmy jednak, że bycie obrażonym na cały świat można jakoś tłumaczyć zniknięciem taty.
Dość wcześnie dowiadujemy się, że dziewczynka trafiła do grupy wybrańców Ambrożego Kleksa i dostaje zaproszenie do Szkoły Magii i Czarodziejstwa Hogwart Akademii dostarczone przez sowę Szpaka Ptaka Mateusza. Warto nadmienić, że Sebastian Stankiewicz naprawdę się w w tej ptasiej roli stara, ale najczęściej chodzi dziwnie powyginany i mówi o kupie, a kondensacja fekalnych żartów w pierwszych 20 minutach filmu wprawiała w zakłopotanie nawet dzieci na sali kinowej. Strasznie zmarnowany talent, zwłaszcza że znajdzie się scena, a może i dwie, gdzie Stankiewicz pokazuje, że naprawdę rozumie i dobrze czuje tragedię Mateusza. Szkoda, że postawiono na wygłupy zamiast porządnego aktorstwa.
Rzuć okiem: Sonic 3 – Jim Carrey powróci jako Dr. Robotnik!
Aktorstwo to ogółem nie jest mocna strona filmu, a szkoda, bo potencjał był spory. Piotr Fronczewski, oryginalny Kleks, wciela się tutaj w doktora Paj-Chi-Wo. Jest to ukłon w stronę fanów i symboliczne przekazanie pałeczki, niby super sprawa, ale sam aktor w tej roli wypada… dziwnie. W scenach z Adą Niezgódką sprawia wrażenie, jakby każdy prowadził własną rozmowę, mówi z pewną emfazą, rozwlekle i szeroko, nie wpasowując się w ogóle w rytm całości. Stenka szarżuje strasznie, ale w nieprzyjemny, karykaturalny sposób. No ale może taki był pomysł, na “komiksowego” villaina. Jeśli tak, to troszkę nie wypalił. Główni antagoniści występują w duecie, więc u boku Stenki obserwujemy Daniela Walaska. Ten z kolei zupełnie odwrotnie, nudny, bez wyrazu, chyba nie bardzo chce tam być. Wilkusy w ogóle są takim pokazem braku kreatywności. Ludzie poprzebierani w futra i maski, no wow. Dodatkowym problemem jest fakt, że Kawulski strasznie chciał mieć własnego Władcę Pierścieni, więc wzorem tolkienowskich elfów i orków, wilkusy porozumiewają się we własnym języku. Zabieg zupełnie bez sensu, nic nie wnoszący, a tylko utrudniający odbiór dzieła.
W filmie mamy też dużo dziecięcych bohaterów i tutaj również, niestety, za bardzo się nie postarano. Nie będę mówił o aktorstwie, bo wierzę, że to naprawdę utalentowani młodzi ludzie. Zabrakło tylko na planie dobrego reżysera, który mógłby ich poprowadzić. Problem jest zupełnie innej natury. Otóż nie mogę przeżyć tego, jak bardzo stereotypowo przedstawiono dzieci różnych narodowości, czego najlepszym przykładem jest Kiko (Liu Sitkowska). Młodą Japonkę poznajemy… podczas treningu sztuk walki, a jak! Toczącego się, OCZYWIŚCIE, pod okiem surowego i krytycznego wobec niej ojca. No i jest też obrzydliwa scena z chłopcem na wózku inwalidzkim, ale pisanie o niej za bardzo podnosi mi ciśnienie. Musicie sprawdzić sami.
Rzuć okiem: Monsters: 103 Mercies Dragon Damnation – recenzja anime
Bardzo często można odnieść wrażenie, że Krzysztof Gureczny z Agnieszką Kruk pisali scenariusz na kolanie. Momentami to się w ogóle kupy nie trzyma, o czym zresztą już wspomniałem. Trzeba uśmiercić bohatera? Spoko, znikniemy go z ekranu na pół godziny żeby wszyscy o nim zapomnieli. Potem zabijemy w strasznie długiej scenie z sugestywną muzyką. Ada popłacze, pokrzyczy, będzie zajebiście. Że niby nie widać zawiązanej relacji bohaterów? No to Ada mu powie że jest jej NAJLEPSZYM przyjacielem i z głowy, dobra robota, fajrant. Dosłownie tak to wygląda. To jest jeden z tych filmów, który niewiele potrafi pokazać, wszystko za to tłumaczy nam słowami bohaterów i marną ekspozycją. No i sama postać Kleksa! Jest bardzo niespójna. Momentami czarujący, uśmiechnięty, pewny siebie, zaraz potem zagubiony, wystraszony, innym razem okropnie infantylny i nieporadny. Widz nie jest w stanie przewidzieć jego zachowań, bo nie ma zbudowanego żadnego charakteru.
To już tak na zakończenie tego całego rantu może wspomnę o montażu, bo to też jest niezły odlot. W Akademii następujące po sobie sceny nie pędzą, one zapierdalają. Cięcie, cięcie, cięcie, cięcie, cięcie. Może nawet byłoby to znośne, gdyby był w tym wszystkim jakiś pomysł i sens. Są w filmie momenty, że człowiek się musi naprawdę zastanowić co właśnie zobaczył na ekranie, dlaczego teraz jesteśmy akurat tutaj, kogo oglądamy i dlaczego. Nie bez powodu mówi się, że dobry montaż to taki, którego się nie zauważa. U Kawulskiego niestety za bardzo rzuca się w oczy, strasznie przeszkadzając w seansie. Gdyby to miał być 3 minutowy teledysk, albo jakaś reklama, to wyglądałoby to świetnie. W dwugodzinnym filmie jednak taka forma jest bardzo męcząca.
Rzuć okiem: The Movie Critic – Brad Pitt wraca do pracy z Tarantino
Mam jednak nadzieję, że kolejna część będzie zwyczajnie lepsza, a Kawulski z ekipą wyciągną wnioski. Chciałbym nieporadność Akademii Pana Kleksa zrzucić na karb konieczności zbudowania całego świata, przedstawienia mnóstwa bohaterów i wątków, co po prostu okazało się pułapką dla twórców. Marzy mi się dobre, wysokobudżetowe kino fantasy w Polsce. Sam jednak nie jestem pewien, czy takie produkcje nas do tego przybliżają, czy oddalają. Chociaż cyferki na pewno się zgadzają, a nic tak nie przekonuje inwestorów jak potencjalny zysk. No cóż, pożyjemy, zobaczymy.
Dodaj komentarz