Defekator, Inseminator i Kastrator – w skrócie Ajronwejder, powrócili za sprawą odcinka specjalnego najsłynniejszego polskiego egzorcysty Bogdana Bonera.
Kto śledzi twórczość Bartosza Walaszka, że ma on z muzyką wspólnego tyle, co kot napłakał. Ale kto mu zabroni mu ją tworzyć? Już od czasów Kapitana Bomby, czy początków Blok Ekipy ślepo podążał drogą disco-polo, co nie zmieniło się do dziś dzień, gdyż jak wiemy Bracia Figo Fagot i Cjalis są wiecznie żywi. Jednak pewnym odstępstwem Grubas wykazał się przy okazji Bogdana Bonera: Egzorcysty, gdyż tu po raz pierwszy usłyszeliśmy go w wersji metalowej. Z tej chwilowej zajawki powstał zespół Ajronwejder, który stał się elementem stałym serialu. Teraz najgorszy metalowy band dostał swój specjalny odcinek.
Pierwszym zaskoczeniem jest długość odcinka. Walaszek postanowił zaszaleć i zabawić się w wyjątkowo dłuższej formie, bo epizod trwa całe pół godziny. Kto wie, może Grubas celuje w sitcomowy czas antenowy? Na tą chwilę muszę stwierdzić, że jest to strzał w dziesiątkę. Całość historii zdecydowania ma czas się rozwinąć, nie gnamy na łeb na szyję, aby tylko zakończyć w odpowiednim momencie. Fakt, przy okazji ostatniego sezonu Bonera mieliśmy już przyjemność obcować z prowadzoną kilkuodcinkową narracją, ale nadal to były tylko kawałki całej historii.
Rzuć okiem: Hit Monkey – recenzja 2. sezonu. Poradnik jak zerwać z MCU
Bogdan Boner: Ajronwejder zaczyna się z grubej rury, bo nikt by nie pomyślał, że Walaszek spróbuje swoich sił w metalowym musicalu. Oczywiście sam pewnie też by na to nie wpadł, więc szybko się z tego pomysłu wycofał, żeby szybko wrócić na normalne tory. Pomysł pojawia się ponownie później, ale szkoda, że nie miało to epizod nie poszedł właśnie w tą melodyczną stronę.
Podczas śledzenia historii zespołu skupiamy się w głównej mierze na Defekatorze, świeżo upieczonym uciekinierze z Izby Wytrzeźwień. Jego cel jest prosty – wrócić do zespołu i grać metal. Jego droga jest krótka, lecz odmienia go do nie poznania. O czym jednak tak naprawdę jest historia Ajronwejder? O spełnianiu marzeń. Bo czego może oczekiwać zgraja aspirujących muzyków? Sławy, pieniędzy, alkoholu, czyli w skrócie sex, drugs and rock’n’roll. Ich droga jest pełna komicznych wyboi uniemożliwiających im realizacje ich celów.
Niestety wspomniane przeciwności będące elementem śmieszności produkcji, są niesamowicie nudne. Niestety epizod z życia demonicznych muzyków jest pozbawiony jakiegokolwiek pamiętliwego humoru, z którego sam Walaszek jest szczególnie znany. Pod względem fabularnym Grubas w końcu się postarał, ale niestety podczas swoich żartobliwych tekstów nie dał z siebie nawet 30 procent. Aczkolwiek muszę docenić zabawę kultowym utworem Smoke on the Water, brzmiącym od teraz dumnie Smoke na Wodzie.
Dodaj komentarz