Sean Durkin, po zgłębieniu psychiki osoby uciekającej z rąk sekty w Martha Marcy May Marlene bierze się, w przewrotny sposób, za nowy kult. Kult siły, męskości, sukcesu, który wykorzystuje do sportretowania słynnej wrestrelskiej rodziny Von Erichów w dramacie Bracia ze stali.
Fritz von Erich (Holt McCallany), były futbolista, potem wrestler, jest nie tylko głową rodziny i ojcem czwórki synów, ale przede wszystkim chodzącą zmarnowaną szansą na sukces i zaprzepaszczoną karierą, prawdziwym symbolem porażki, chociaż winni zawsze są “oni”. Co zresztą regularnie podkreśla. Nic dziwnego, że regularnie projektuje swoje marzenia oraz obawy na potomków. Tych poznajemy jako młodych chłopaków, jeszcze w latach 70. Kevin (Zach Efron) zdążył już zdobyć uznanie w ringu, a młodszy David (Harris Dickinson) szykuje się do pierwszych poważnych pojedynków. Kerry’ego (Jeremy Allen White) nie ma z rodziną, nadchodzą igrzyska olimpijskie i młody Von Erich przygotowuje się do startu w rzucie dyskiem. Jest jeszcze jeden, najmłodszy z tej czwórki, Mike (Stanley Simons), utalentowany muzyk, któremu ewidentnie nie spieszy mu się na ring.
Film wiedzie nas przez historię braci Von Erich z Kevinem na pierwszym planie. To jedyny z braci, który zdołał przeżyć ojca i wyrwać się ze szponów rodzinnej klątwy. Ta ponoć ciąży nad rodziną, jak złe fatum, od kiedy John Adkinsson, głowa rodziny, zmienił nazwisko na Von Erich. Jego porażki są wynikiem klątwy, tak samo jak śmierć Jacka, pierworodnego syna Fritza, w wieku 6 lat. Prawdziwi, nie filmowi Von Erichowie (bo losami prawdziwiej rodziny wrestrelskiej film jest inspirowany) mieli jeszcze jednego brata, Chrisa, żaden z nich jednak, za wyjątkiem Kevina, nie dożył dnia dzisiejszego. Kerry, Mike i Chris popełnili samobójstwo a David zmarł w wyniku pęknięcia jelita. Trzeba przyznać, że to dramat niespotykany i nic dziwnego, że w końcu ktoś sięgnął po tę historię.
Rzuć okiem: Akademia Pana Kleksa – recenzja filmu. Nie chcę takiej bajki
Bracia ze stali wywołują we mnie jednak mieszane uczucia. Durkin wziął sobie kawał interesującej i wciągającej historii rodziny, ale przemodelował ją zupełnie po swojemu. Wykorzystał ją do opowiedzenia własnej historii, nie oddając pełni sprawiedliwości Von Erichom. W filmie rodzinna trauma, klątwa, to głównie toksyczna męskość, która bije z prawie każdego zdania wypowiadanego przez ojca. “Zdjąć okulary i żeby żaden mi się nie popłakał” mówi do swoich synów tuż przed pogrzebem Davida, pierwszego zmarłego potomka. Fritz ciśnie swoich synów, zmusza ich do sportu i do osiągnięcia sukcesu, nakładając niesłychaną presję na młodych chłopaków.
Durkin też zdaje się zupełnie celowo pomijać inne kwestie z życia sportowców, które niewątpliwie nadwyrężyły ich stan psychiczny, robiąc z ojca jedynego villaina filmu. Von Erichowie w najlepszych latach, zwłaszcza w rodzinnym Teksasie, byli jak gwiazdy rocka. Pili, ćpali, bawili się, zmuszeni do jednoczesnego radzenia sobie z ogromną presją i traumami. Film nie porusza też innych ważnych wątków, jak chociażby ogromny wpływ, który cała rodzina wywarła na wrestling i rozwinęła tę dyscyplinę… sportu? spektaklu?
Głównym bohaterem jest najstarszy z żyjących braci, Kevin, który musi znieść w sumie 4 zgony najbliższych mu osób. W oczach Durkina lekiem na całe zło okazała się żona, Pam (Lily James). Kobieta, w przeciwieństwie do wiecznie biernej matki (Maura Tierney) Kevina, rozmawia ze swoim mężem, próbuj go zrozumieć i mu pomóc. Odrywa go od ambicji ojca dając przestrzeń na posiadanie własnych pomysłów, planów i marzeń. Tego szczęścia nie mieli pozostali bracia.
Rzuć okiem: Chłopiec i czapla – recenzja filmu. Wystarczyła tylko czapla…
Bracia ze stali to produkcja… dziwna. Nie jest to film biograficzny, bo w moich oczach zbyt wiele zmienia i modeluje na własne potrzeby. Żebym nie został zrozumiany źle, to z mojej strony nie jest zarzut. Prawdziwą historię Von Erichów mogę poznać z książek i internetu, a widzowi daje się od samego początku do zrozumienia, że film jest inspirowany, nie oparty na faktach. Nie jest to też film o wrestlingu. Jest go całkiem sporo, w końcu cała rodzina się tym zajmowała. Reżyser jednak bardzo się stara, żeby sport nigdy nie stał się głównym bohaterem. Bardzo dba, żebyśmy nigdy na zbyt długo nie uciekli od czwórki braci. Ta relacja między nimi jest za to bardzo ważna, braterska miłość wybrzmiewa mocno w wielu momentach, nawet jeśli często jest tłumiona przez ojca i surowe wychowanie.
Na pierwszy plan jednak, aż za bardzo i popadając w banał, wybija się toksyczna męskość sączona do głów młodych chłopaków przez ojca – dyktatora. Fritza nie obchodzą jego synowie tylko pasy i trofea, które mogą przynieść. Kiedy tylko okazja, kosztem Keva, staje przed Davidem, ojciec nie waha się ani chwili żeby najstarszego syna odsunąć na boczny tor. Wywołuje to niejednokrotnie w młodych wrestlerach frustrację, złość, rozczarowanie, a wszystko wynika nawet nie z ich własnych ambicji, a silnego parcia na sukces ich ojca.
Rzuć okiem: Percy Jackson i bogowie olimpijscy – recenzja 1. sezonu. (Nie)Boski serial
Film za to na pewno ogląda się bardzo dobrze, jest nakręcony sprawnie. Nie znajdziemy tu wizualnych fajerwerków, ale to jest, technicznie, naprawdę ładna produkcja. Sceny na ringu potrafią być naprawdę emocjonujące i dynamiczne, ale nawet na chwilę nie traciłem rachuby, nadążałem za akcją, doskonale rozumiejąc co i dlaczego dzieje się na ekranie. To też zasługa naprawdę udanego montażu, który nie wybija w ogóle z rytmu filmu. Bracia ze stali jednak stoją aktorstwem. Zach Efron robi wszystko, żeby złapać nominację do Oscara. Tym filmem udowadnia, że jest niezwykle uzdolnionym i wszechstronnym aktorem. Jeremy Allan White rewelacyjnie portretuje sponiewieranego rozczarowaniami i kalectwem Kerry’ego a Stanley Simons świetnie odnajduje się w roli najmłodszego i najwrażliwszego z braci. No i nie możemy zapomnieć o Holcie McCallaneyu, bo gra doskonale i swoje pięć minut wykorzystuje do maksimum.
Chociaż z całego tekstu może to nie wybrzmiewać, to seans Braci ze stali naprawdę bardzo mi się podobał. Z kina wyszedłem zachwycony i wzruszony, mimo bardzo prostych metod użytych przez reżysera. Film jest emocjonujący i emocjonalny, nawet jeśli momentami w tani sposób to ja i tak się na te sztuczki nabierałem. Teraz, kilka dni po seansie, może i mam trochę uwag. Nie do końca podoba mi się w jaki sposób sportretowano rodzinę Von Erichów czy momentami banalne potraktowanie ojca-dyktatora i wątku toksycznej męskości ,ale to nadal film, który naprawdę fantastycznie się oglądało i z przyjemnością jeszcze do niego wrócę.
Źródło głównej grafiki: materiały prasowe // Gutek Film
Dodaj komentarz