Hayao Miyazaki… to nazwisko pomimo upływu lat nadal wzbudza pewną dolę ekscytacji. Nic dziwnego, bo japoński animator oraz założyciel studia Ghibli swoją pracą zasłużył na miano legendy. Teraz twórca m.in. Spirited Away po 10 latach prac w końcu podzielił się ze światem swoim najnowszym dziełem Chłopiec i Czapla.
Nie wiem, czy świat czekał na coś tak cierpliwie, jak na najnowszą produkcję od Miyazakiego. Jak wspomniałem we wstępie, od ostatniej pełnometrażówki Hayao, czyli Zrywa się wiatr minęło całe 10 lat. Nawet najzagorzalsi fani wątpliwi, że Chłopiec i Czapla ujrzy światło dzienne. Nie pomagały w tym też doniesienia ze studia Ghibli. Współpracownicy legendy japońskiej animacji raz po raz przekazywali w mediach, że pomimo wielkiego zapału reżysera wiek uniemożliwia mu pracę na wysokich obrotach. Jednak czas oczekiwań już się skończył i styczniu 2024 roku film trafił do polskich kin.
Chłopiec i czapla to film, który wprawił mnie w nie lada zakłopotanie. Obejrzałem każdy film Miyazakiego włącznie z jego pełnometrażowym debiutem Lupin Trzeci: Zamek Cagliostro i wszystkie filmy miały jedną cechę wspólną – trafiały w sam środek mojej wrażliwości. Przy okazji najnowszej historii niestety tego nie poczułem. Na moje żale i zarzuty jeszcze przyjdzie czas, przejdźmy więc do samego początku, czyli fabuły.
Film opowiada historię Mahito, chłopca, który podczas nalotu na stolicę Japonii traci matkę. Jednakże jego los poznajemy tak naprawdę po kilku latach. Kiedy opuszcza on Tokio razem z ojcem i przenosi się na wieś, skąd pochodzi jego mama. Nowe miejsce to nie jest jednak jedyny problem. Na miejscu dowiadujemy się, że tata chłopca ma nową, ciężarną już wybrankę będącą jednocześnie siostrą zmarłej. Z początku zdystansowany do nowego otoczenia i sytuacji, zaczyna eksplorować nieodkryte zakątki okolicy i nowego domu. Pewnego dnia przypadkowo natrafia na tajemniczą czaplę siwą, która zabierze Mahito w największą przygodę jego życia.
Rzuć okiem: Kali Uchis – Orquideas – recenzja płyty
Brzmi ambitnie, prawda? I tak faktycznie jest. Japoński reżyser w swoim najnowszym filmie postawił na kilka znanych ze swoich poprzednich dzieł schematów, które sprawdzają się również tutaj. Na ogromny plus zasługuje połączenie świata realnego z mistycznym, co świetnie komponuje się z tematem więzi pomiędzy przeszłością, teraźniejszością i przyszłością. Wszystko to składa się na pełną nieoczywistości krainę kuszącą tym, co nieznane i niejasne. Pięknie to uzupełnia warstwa audiowizualna. Kadry, jak zawsze przypominają obrazy Kawase Hasuiego, a Joe Hisaishi po raz kolejny udowadnia, że wybitnym kompozytorem jest.
Jednakże świat jest jednym z niewielu pozytywów Chłopca i Czapli. Japońska animacja cierpi niesamowicie na cienką jak nóżki czapli fabułę. Całość powypychano skrótami myślowymi i szybkimi zmianami. W szczególności cierpi na tym trzeci oraz finałowy akt, ponieważ Miyazaki po prostu dorzuca do gara coraz więcej wątków, wyjaśnień, które w szybkich tempie przeobrażają się w totalny chaos. Nie pomaga w tym również główny bohater, bo jakby to powiedzieć… Jest cholernie antypatyczny. Jestem w stanie zrozumieć początkowe zdystansowanie od macochy, czy służby w domu, lecz trudno mi zaakceptować to, w jaki sposób traktuje on czaple na przestrzeni całego filmu. Z początku logiczna niewiara, przeobraża się we wrogość kierującą do aktów poniżania słownego mistycznego ptaka. Nawet pomoc ze strony ptaszydła nie zmienia nastawienia głównego bohatera aż do momentu, kiedy małolat wpadł w takie tarapaty, z których nie mógł nikt go wyciągnąć. Ten buc ma jeszcze czelność nazywać kogoś przyjacielem… Dobra, chyba się wyżaliłem.
Rzuć okiem: 21 Savage – american dream – recenzja płyty

Każdy fan kunsztu japońskiego mistrza animacji wie, że Miyazaki nie byłby sobą, gdyby nie wplótł czegoś pomiędzy wiersze. Chłopiec i Czapla jest o tyle wyjątkowe, gdyż fabułę można odnieść do samego Hayao. Trzy najważniejsze postacie w filmie, czyli Mahito, czapla i stryjeczny dziadek odnoszą się do prawdziwych postaci, czyli założycieli studia Ghibli. Chłopiec to Miyazaki, ptak symbolizuje Toshio Suzukiego, a starzec Isao Takahate. Jednakże najważniejszym, co tutaj wybrzmiewa to pogodzenie się z nieuchronnym końcem świata, życia. Ta wieloznaczeniowość łącząca filozoficzne rozterki nad tematem życia i osobiste wątki jest czymś niezwykłym nawet, jak na ambitnego twórcę jakim jest japoński artysta. Nadaje to filmowi intymny, refleksyjny charakter, któremu można łatwo ulec.
Dodaj komentarz