Okazuje się, że powrotu na Arrakis potrzebowałem bardziej, niż byłbym w stanie przyznać i niż sam się spodziewałem. Po seansie drugiej odsłony Diuny już tęsknię za przyprawą, pustynią i jej mieszkańcami.
Pierwsza Diuna mnie nie porwała, chociaż oczywiście doceniam dokonania Villenueve. To bardzo dobry film, ale miałem poczucie, że ślizgamy się po powierzchni czegoś znacznie głębszego i większego. Muszę jednak przyznać, że odświeżenie sobie pierwszej Diuny przed premierą Części drugiej było świetnym pomysłem. Podczas kolejnego seansu film zdecydowanie zyskał w moich oczach. Pozwolił mi dostrzec więcej.
Szczerze mówiąc nie wiem, czy Diuna: Część druga znalazłaby się w moim zestawieniu najbardziej wyczekiwanych filmów roku np. w grudniu. Im bliżej jednak byliśmy premiery, tym bardziej zaczynał udzielać mi się ten powszechny nastrój wyczekiwania, a lektura powieści Herberta i rozgrywki w Diunę: Imperium tylko potęgowały te odczucia. Nagle okazało się, że idę do kina z ogromnymi oczekiwaniami. Kontynuacja Diuny dostarczyła mi jednak wszystko to na co czekałem, dodając jeszcze sporo od siebie.
Denis Villeneuve zrobił po raz kolejny rzecz, która z pewnością dla wielu reżyserów jest zwyczajnie nieosiągalna. Stworzył blockbuster sci-fi, który nie dosyć, że rewelacyjnie działa w swojej kategorii, to stojąc na pograniczu kina artystycznego i komercyjnego, balansuje niczym shaoliński mnich. Reżyser pochyla się raz z jednej, raz z drugiej strony tej krawędzi, czerpiąc ze świata sztuki, obrazu, literatury czy własnej wyobraźni, jednocześnie wykorzystując do maksimum zdobycze technologiczne i wielomilionowy budżet. Ani na moment nie zachwiewa równowagi dzieła i nie traci z oczu historii i jej uniwersalnego przekazu. Nawet, jeśli chwilami ten przekaz jawi się jako nazbyt oczywisty, to wątki religijnego fanatyzmu, propagandy czy nuklearnego zagrożenia, pod którego kloszem żyjemy, wybrzmiewają doskonale, znajdując swoje odbicie w postaciach.
Rzuć okiem: Vincent musi umrzeć – recenzja filmu. Ależ mnie nera szarpie
Bohaterowie Diuny to postacie z krwi i kości, pełne zarysowanych na twarzach i w spojrzeniach rozterek, dylematów, uczuć. Timothee Chalamet w końcu uwalnia pełnię swojego potencjału, jego Paul Atryda tym razem przestaje być wiecznie posępnym, zamyślonym czy wręcz nudnym. Jest w nim mnóstwo życia, nadziei, strachu, subtelności i potęgi. W zależności czy akurat oglądamy Paula wojownika, syna, kochanka, lidera czy fremena, to od początku do końca miałem poczucie że Chalamet doskonale czuje postać Paula i ciężary, które spoczywają na jego barkach, dzięki czemu w każdej z tych ról spisuje się znakomicie i niesamowicie wiarygodnie.
Zendaya za to w moich oczach już dawno urosła do gwiazdy wielkiego formatu. Kolejna część Diuny tylko potwierdza, jak wielkie pokłady umiejętności i talentu drzemią w aktorce. Zagrana przez nią Chani jest świetnym kontrastem dla uwikłanego w rodowe spory Paula czy jednego z przywódców Siczy Tabr, konserwatywnego i wręcz fanatycznego Stilgara. Javier Bardem w tej roli również jest wspaniały, pozwalając tej, skądinąd poważnej postaci, na lekko komediowy sznyt, czym tworzy celną i subtelną satyrę. Mimo, że bohaterowie wpisują się w znane archetypy i są nieco uproszczenie definiowani przez swoje postawy, to nadal są wiarygodni, pełni uczuć, motywacji i ambicji.
Rzuć okiem: Bracia ze stali – recenzja filmu. No weź się, tato…
Sama intryga w drugiej części również jest nieco bardziej zawiła i zatacza szersze kręgi w galaktyce. W pierwszej Diunie Villeneuve rozłożył planszę, pionki, dał nam się trochę pobawić, zdjął kilka ważnych figur. Teraz jednak przyszła pora na szachy 5D, bo film skrywa w sobie po prostu więcej niż poprzednik. Zarówno postaci, powiązań, wątków, jak i samych emocji czy pięknego Arrakis. To nie jest tak, że to jest jakieś skomplikowane dzieło, ale na pewno bardziej złożone niż taki typowy, słownikowy blockbuster. Poznajemy kolejne postacie, które odgrywają dużą rolę w galaktyce, z imperatorem Shaddamem IV (Christopher Walken) i jego córką Irulaną (Florence Pugh) na czele. Druga Diuna przybliża nam też sam ród Harkonnenów, tworząc jednoznacznie negatywne, faszystowskie skojarzenia ukazując planetę Giedi Prime w monochromatycznych barwach. Tam przedstawia publiczności kolejnego bratanka Vladimira Harkonnena, Feyd-Rauthę. W tę rolę brawurowo wcielił się Austin Butler, udowadniając jednocześnie niesamowity zakres swoich możliwości.
W tym wszystkim nie można pominąć samego Arrakis, tytułowej Diuny. Nigdy bym nie pomyślał, że pustynia może wyglądać tak fascynująco, tajemniczo, niesamowicie. Zdjęcia są dopieszczone do granic, a pod ręką reżysera obraz staje się nie tylko narzędziem do opowiedzenia historii, ale też jej ważną, integralną częścią. W każdym kadrze świat na swój sposób ożywa, istnieje wokół nas i przestaje być tylko złudzeniem, iluzją. Tworzenie i przedstawianie uniwersum zostało przez Villeneuve wyniesione na kolejny poziom. Owszem, Cameron robił w tej materii rewelacyjną robotę Avatarem. Ale tworzył świat tętniący życiem, kolorowy, zielony. W Diunie rozpościera się przed nami pustka, której śmierć jest dobrym przyjacielem.
Rzuć okiem: The UnderDoggs – recenzja filmu. Back to the hood
Pierwsza Diuna zresztą też kreowała świat doskonale. Ekspozycja była subtelna, piaszczysty i nieprzyjemne Arrakis poznawaliśmy razem z Paulem i jego rodziną, odkrywając go stopniowo, krok po kroku. Teraz wylądowaliśmy w środku pustyni, w świecie już z jednej strony ukonstytuowanym, a z drugiej nadal pełnym zagadek, tajemnic i pytań. Tym razem jednak nie poruszamy się zupełnie po omacku i, podobnie jak Paul, intuicyjnie rozumiemy otaczający nas świat.
Wspaniałą robotę, wartą osobnej wzmianki, robi muzyka. Muszę oddać cesarzowi co cesarskie – Hans Zimmer wykonał pracę absolutnie genialną. Nawet lepszą niż w pierwszej odsłonie Diuny, a już tam był to naprawdę mocny element. Skomponowane dźwięki są integralną częścią tego świata, w połączeniu z pięknym obrazem pozwalają doświadczać Arrakis niemal namacalnie. Nie wiem, czy sam obraz działałby tak samo, gdyby nie ta muzyka. Bo jej się nie słucha, nawet się jej nie słyszy. Ona jest i chłonie się ją w połączeniu z resztą doznań audiowizualnych, tworząc niesamowite sensoryczne doświadczenie.
Źródło głównej grafiki: materiały promocyjne // FlowPOP
Dodaj komentarz