Serialowa Diuna była przeze mnie wyczekiwana. Może nie tak jak kontynuacja filmu Villenueve, ale naprawdę bardzo chciałem obejrzeć i, co najważniejsze, dobrze się bawić. No i obejrzałem.
Szkoda tylko, że nie bawiłem się dobrze. Po wizualnych fajerwerkach i pustynnym mistycyzmie kinowej Diuny nie zostało nawet śladu. W zamian mamy gadające głowy w różnych pomieszczeniach i minimalną ilość akcji. Coś a’la pierwszy sezon Gry o Tron. Tylko gorzej.
Diuna: Proroctwo to nie jest serial, który zapadnie w pamięci na długie lata, chociaż to nie jest też tak, że żałuję czasu spędzonego na seansie. Oczywiście, mógł być lepszy pod wieloma względami. Ale nie da się ukryć, że opowiada niezwykle ciekawą historię. Jest przy tym jednak jak ten nudny wykładowca, co sobie siedzi za katedrą i przy przygaszonym świetle monotonnym głosem opisuje kolejne slajdy prezentacji z Power Pointa. A największą atrakcją całego wykładu jest wykres kołowy.
Serialowa Diuna cofa widza tysiące lat wstecz w stosunku do filmów. Narracja jednak tym razem prowadzona jest nie z punktu widzenia Atrydów, a Harkonnenów. Ściślej rzecz ujmując – sióstr Valyi i Tuli, wysoko postawionych członkiń zakonu Bene Gesserit. W tym serial sprawdza się świetnie, wprowadzając widza w meandry działań żeńskiego zakonu sterującego losami całej galaktyki przez tysiące lat. Dużą rolę mają w tym Emily Watson i Olivia Williams, zdecydowanie najlepsze aktorki na planie.
Rzuć okiem: Like a Dragon: Yakuza – recenzja serialu. Fallout niczego nie nauczył
Chociaż reszta obsady na papierze również wygląda dość imponująco, to zdecydowanie brakuje polotu. Może jeszcze postać Imperatora jest odegrana całkiem przyzwoicie przez Marka Stronga, reszta pozostaje w tyle. Fimmelowi wydaje się, że znowu gra w Wikigach, z kolei Jodhi May ewidentnie wciąż nie wyszła z rolli Calanthe. Reszta drugiego planu to występy poprawne, ale raczej do zapomnienia. No nie jest to ewidentnie mocna strona serialu.
Proroctwo w ogóle ma mało mocnych stron, za to dużo przeciętnych. Historia, chociaż z jednej strony ciekawa, to ostatecznie nie jest wciągająca i angażująca. Wrzucono bardzo dużo wątków, rozstawiono pionki na planszy i się z widzem pożegnano. Dziękujemy, elo, zapraszamy za parę lat na drugi sezon, teraz nie wyjaśni się nic. No szkoda. To jest zupełnie niewykorzystany potencjał i może jeśli spojrzeć na to na tyle obiektywnie, na ile się da, to dałoby się nazwać serial niezłym i przyzwoitym. Podchodząc do niego jednak tak jak ja, ze sporymi oczekiwaniami, to nasuwa się tylko jedno określenie – rozczarowanie.
Źródło głównej grafiki: MAX
Dodaj komentarz