Mało które anime budzi taką ciekawość w Polsce, jak Dragon Ball. Przygody Son Goku cieszą się niemałym kultem w Kraju nad Wisłą, więc nie dziwi fakt, że najnowsza seria historii Sayianów zagościła nawet na polskim Netflixie. Czy Daima zadowoli nowych, jak i starych fanów?
W Dragon Ball Daima Goku i jego przyjaciele zostają tajemniczo pomniejszeni i wyruszają do Królestwa Demonów, by odkryć przyczynę tego zjawiska oraz odnaleźć antidotum. Całe takie zagranie może wpływać negatywnie na odbiór w szczególności przez starych wyjadaczy. Można to tłumaczyć skokiem na kasę, czy dojeniem na siłę marki. Ale co jednak jeśli głównym zamiarem twórców było stworzenie międzypokoleniowego dzieła, które zaznajomieni z oryginałem rodzice będą mogli obejrzeć z dziećmi.
Rzuć okiem: Castlevania: Nocturne – recenzja 2. sezonu. Krwawa rewolucja
I cóż można powiedzieć, chyba się to udało. Daima to niewątpliwie kolejna udana część przygód Son Goku i ekipy. Odmłodzenie bohaterów przywraca serii dawny humor wzbogacony o świetne wstawki komediowe w dialogach. Już przy okazji trzeciego, czy czwartego odcinka dostajemy odpowiedź na pytanie, jak Kakarot sobie radził jako rodzic, co potrafi rozbawić osoby nawet nie do końca ogarniające lore. Takie flow nie opuszcza nas nawet do finałowego odcinka.
Choć cała komediowość to zdecydowany plus całej serii, to niestety nie można powiedzieć już o samej fabule. Niestety przy okazji Daimy Toriyama nie wszedł na swoje wyżyny i sprezentował dosyć infantylną historyjkę sprytnie zamkniętą w 20 odcinkach. W szczególności bolą momenty, kiedy Goku może się zaangażować nieco w problemy, jakie spotykają Demoniczne Światy, a nie tylko skupia się na tym, jak wrócić do dawnej formy. Dosłownie we wszystko jest wplątywany przez przypadek, co jest rozwiązywane na szybko. Jak to tłumaczą sami bohaterowie: Rozwiązanie naszego problemu, rozwiąże problemy demonów. Nooo nie do końca.
Rzuć okiem: Spider-Man: przyjazny pająk z sąsiedztwa – recenzja 1. sezonu
Oczywiście nowa seria to nowe osiągnięcia w biografii bohaterów. Zawsze przy okazji przygód Goku mam z tym elementem ogromny problem. Wydawało się, że przy okazji Dragon Ball GT zobaczyliśmy maksymalny poziom mocy Saiyanów, ale seria Super pokazała, że jednak nie. Dobra, wiem, że ostatnie chwile Kakarota i jego walka z Synem Shenronem są niekanoniczne, ale od momentu, kiedy debiutowały tamte odcinki, minęło tyle lat, a my dalej dostajemy nowe formy. Zalatuje to po prostu chęcią zaspokojenia oczekiwań fanów i to totalnie bzdurnym. Tym razem doczekaliśmy się zmiany Vegety (takiej z długimi włosami) i coś, co nie było w kanonie, już jest. Jeśli będziecie uważać to za spoiler – TRUDNO.
Jednakże ważnym elementem Dragon Balla od lat była animacja i choreografia walki i tutaj staje to na wysokim poziomie. W szczególności na uznanie zasługują pierwsze pojedynki Goku w nowym świecie i ciele. Nie doświadczamy pełni mocy już w pierwszych chwilach, a zwykłe pojedynki na pięści. Jest to fajne odświeżenie przywodzące na myśl pierwszą oryginalną serię. Zwykła walka w barze przynosi tu ogrom frajdy, a stopniowe podnoszenie poziomu trudności potrafi wzbudzić entuzjam. Ostateczna walka w niektórych momentach staje się monotonna, ale ostateczne rozwiązanie idealnie wpasowuje się w charakterystykę Daimy.
Dodaj komentarz