Eminem bez postaci Slim Shady’ego byłby zupełnie innym artystą. To właśnie ta przesadzona persona pozwalała mu wypuszczać najbardziej kontrowersyjne i przyciągające uwagę teksty. Choć często wulgarny i problematyczny, Slim Shady stanowił potrzebne przeciwieństwo dla bardziej udręczonego Marshalla Mathersa. Stał się poniekąd gwiazdą wielu wczesnych hitów rapera. Na albumie The Death of Slim Shady (Coup de Grâce) obie osobowości stają w walce aż do samego końca.
Slim Shady wyrwał się z początków lat 2000. do 2024 roku i powrócił z tymi samymi żartami i wyświechtanymi punktami widzenia. W pierwszej części The Death of Slim Shady stara się wylać jak najwięcej przypadkowej werbalnej agresji, celując w cancel culture, pokolenie Z, zaimki i ruch woke. Eminem, wciąż niepodważalnie utalentowany raper, pokazuje swoje umiejętności wielopoziomowej gry słów i zręcznego flow. Habits ma popowy blask, który wyniósł go z undergroundu na listy przebojów. Choć włączenie utworu Brand New Dance atakuje kontrowersją, to ciężki bit i złowieszczy refren budzą nostalgię za czasami, gdy Slim Shady dominował w mainstreamowej kulturze.
Rzuć okiem: Nasz apetyt stale rośnie. Wywiad z KNEDLOVE
Niestety, The Death of Slim Shady jest albumem niesamowicie trudnym do przebrnięcia. Ogólny koncept od pierwszych chwil wieje nudą, a potem stykamy się z bolesnym brakiem nowych pomysłów. Eminem robi to, co już robił wcześniej. Recyklinguje klasyczny rockowy hook w refrenie Houdini. Przechodzi w błyskawiczny flow w końcówce Lucifer. Całość kończy emocjonalną balladą Somebody Save Me z chwytliwym refrenem w wykonaniu Jelly Rolla. Tempo albumu jest tak samo mylące jak jego ogólny koncept. Wszystko przez to, że pojedynek między Marshallem a Slim Shady’m osiąga krwawy finał sześć utworów przed końcem albumu.
Rzuć okiem: Nie chciałam, żeby było zbyt mrocznie. Wywiad z Kurkus
Nawet przy najbardziej łaskawym podejściu do The Death of Slim Shady, trudno zrozumieć, dlaczego ten cienki pomysł rozciąga się na cały album. Nawet jeśli płyta miałaby być próbą odrzucenia swojego dawnego “ja”. Humor, który miał być “ostry”, nie trafia, transfobiczne i anty-woke teksty są bardziej żenujące niż smutne. Nawet jeśli celem jest pokazanie, że szokujące niegdyś poglądy Slim Shady’ego straciły na aktualności, ostatecznie brak tu idei, jak to przekazać. Tak jak w przypadku kilku poprzednich albumów, najnowszy jest próbą Eminema zmierzenia się z własnym wiekiem, miejscem w kulturze rapowej i relacją ze swoją własną sławą i sztuką po tylu latach. Album zadebiutował na szczycie list przebojów, jak większość jego wcześniejszych wydawnictw. Niestety nawet stały komercyjny sukces nie może uratować go przed rosnącą nieistotnością, co jest prawdziwie gorszym losem niż śmierć.
Dodaj komentarz