Flint: Treasure of Oblivion to debiutancki projekt studia Savage Level, który łączy piracką fantastykę z turową walką w stylu takich tytułów jak Baldur’s Gate. Gra przyciąga uwagę unikalną, inspirowaną komiksem narracją, która miała obiecywać wciągające połączenie chaosu pirackich przygód z RPG-owymi mechanikami. Niestety, mimo kilku ciekawych pomysłów w systemie walki i sposobie opowiadania historii, moje 11-godzinne doświadczenie okazało się nieco rozczarowujące.
Historia Flint: Treasure of Oblivion opowiada o kapitanie Jamesie Flincie i jego pierwszym oficerze, Billym, którzy wyruszają na poszukiwanie legendarnego skarbu. Podczas swojej przygody kompletują załogę i formują drużynę towarzyszącą im w misji. Choć gra oferuje elementy eksploracji, zdobywania łupów i rozwijania postaci, całość jest zaskakująco liniowa, a dodatkowe sekrety rzadko wzbogacają rozgrywkę. Przypadkowe odkrycie ukrytej skrzyni daje chwilową satysfakcję, ale eksploracja pozostawia niedosyt i wydaje się tylko dodatkiem do głównego wątku.
Największą zaletą gry jest system walki. Mechanika oparta na sześciokątnych polach i turach przypomina tę z Baldur’s Gate 3, ale wyróżnia się wprowadzeniem kart umiejętności i przedmiotów. Karty zdobywa się poprzez awansowanie postaci, eksplorację lub zakupy i odgrywają one kluczową rolę w bitwach. Przykładowo, jedna z często spotykanych kart pozwala na dodatkową akcję, co może być decydujące – na przykład w skróceniu dystansu do przeciwnika lub zadaniu ostatecznego ciosu. Inne karty oferują pancerze, wzmocnienia lub osłabienia przeciwników, a ich efekty zależą od losowego rzutu kością, co dodaje walkom element strategicznej nieprzewidywalności.
Rzuć okiem: Fairy Tail 2 – recenzja gry. Czy fani wybaczą?
Niestety, brak właściwego samouczka mocno utrudnia pierwsze chwile z Flint: Treasure of Oblivion. Choć w menu pauzy znajduje się sekcja zasad, gra nigdy nie zachęca do zapoznania się z nim. W rezultacie pierwsze godziny spędza się, borykając się z niejasnymi mechanikami i źle wyposażonymi członkami drużyny. Samouczek lub przewodnik wprowadzający mogłyby znacząco poprawić komfort rozgrywki, zwłaszcza że brak systemu zapisu uniemożliwia powtarzanie walk.
Gra zaczyna się, gdy Flint i Billy, dryfując po oceanie, cudem unikają śmierci, by zostać pojmanymi przez wrogą załogę. W niewoli spotykają starca, który opowiada o zaginionym skarbie. Flint, wierny swojemu sprytowi, organizuje ucieczkę, co rozpoczyna pełną przygód podróż. Choć fabuła brzmi jak klasyczna piracka opowieść, jej realizacja pozostawia wiele do życzenia. Dialogi w stylu komiksowym dodają postaciom charakteru i urozmaicają grę, ale szybkie tempo narracji utrudnia głębsze zaangażowanie. Liczne postacie wprowadzane są pośpiesznie i często wydają się zbędne, co osłabia emocjonalne zaangażowanie w historię.
Graficznie Flint: Treasure of Oblivion prezentuje się skromnie, co sprawia, że działa całkiem przyjemnie na PS5. Mimo to, pod koniec gry napotkałem dwa awarie oraz irytujący błąd, który uwięził moją postać za skałą, wymuszając restart. Występowały też drobne niedociągnięcia wizualne. Jednakże dużym problemem na konsolach jest toporne i męczące sterowanie. Skrupulatnie odbierało mi to przyjemność z gry.
Dodaj komentarz