W przeszłości Karo Glazer znana była w świecie jazzu, ale wokalistka niedawno otworzyła nowy etap swojej twórczości i wydała pierwszy blues rockowy utwór z niezwykłymi gośćmi.
Krystian Błazikowski (KB): Twój głos ma imponującą skalę i niesamowitą ekspresję. Jakie wyzwania i możliwości daje Ci 4-oktawowy głos?
Karo Glazer (KG): Dla mnie głos to instrument, który daje mi wolność. Zawsze chciałam, by robił to czego pragnę… by nie ograniczał mojej wyobraźni, a jeszcze bardziej ją rozpalał. Całą skalę swojego głosu poznałam jeszcze w liceum i był to zarówno powód do radości jak i stresu. To, że masz cztery oktawy to błogosławieństwo, ale jednocześnie oznacza, że do końca swojego życia musisz ćwiczyć i dbać o swój głos. Struny głosowe to mięśnie, więc ze śpiewaniem jest jak ze sportem… musisz trenować i wkładać w to dużo pracy. Nie jest to zawsze łatwe, ale popłaca, bo słychać gdy głos jest ćwiczony i słychać, gdy artyści go zaniedbują… a przecież ludzki głos to najintymniejszy instrument ze wszystkich. Kocham śpiewać! Kocham wokalizy i improwizacje.
Głosem możesz zrobić wszystko. Od niego zaczynam komponować i mogę zrobić z nim wszystko. Głos może stworzyć harmonie, ale może też zaśpiewać linie basu czy zagrać beat perkusyjny. Sky is the limit! Właśnie nagrałam nową wersję swojego ostatniego singla Black Sun w formie live sesji, gdzie ten mocny kawałek jest zaaranżowany tylko na chór. Wszystko zaśpiewaliśmy tylko głosem. To była magia. Tyle ekspresji i tyle opowieści mieści się w naszych głosach. Gram na innych instrumentach, ale po latach muszę przyznać, że nic nie daje mi tyle szczęścia co śpiewanie. Jak wejdziesz w wysokie gwizdki, to od razu czujesz się lepiej. Ciśnienie akustyczne wypełnia czaszkę, krew krąży szybciej w żyłach, serce bije mocniej, a ty oddychasz pełnią piersi. Dla mnie jest to naturalny stan emocjonalnego haju. Nawet gdy jest mi źle w życiu, 15 minut śpiewania na pełnej mocy i od razu pojawia się we mnie dziecięca radość. Polecam wszystkim taką terapię!
Rzuć okiem: Każdy człowiek jest niedoskonały. Wywiad z Marysią Feduniewicz
KB: Masz na swoim koncie wyróżnienia od takich artystów jak Tom Waits czy członkowie Coldplay. Jakie znaczenie mają dla Ciebie takie uznania?
KG: To prawda, że mam takie wyróżnienia na swoim koncie i jestem bardzo za to wdzięczna, że dane było mi wziąć udział w International Songwriting Competition, i że zaszłam w tym najważniejszym dla songwriterów konkursie tak daleko. Nie myślałam, startując z moją piosenką, że zostanę laureatką. Być wybranym z ponad 18 tysięcy piosenek, to było nierealne dla mnie, ale się udało! Wyznaję zasadę małej łyżeczki… czyli po malutku. Najpierw wziąć udział bez oczekiwań, a potem zobaczymy. Była radość i jest radość nadal. Uznanie w branży jest bardzo ważne, bo otwiera nowe drogi rozwoju. Pracujesz z nowymi ludźmi, dużo międzynarodowo i każdy kolejny projekt jest bardziej rozwijający, ale też presja rośnie z czasem. Uznanie jest ważne, ale z ludzkiej perspektywy nie przywiązuję się do tego. Nie myślę o tym co o mnie mówili i co mówią teraz… życie jest za krótkie! Na co dzień po prostu skupiam się na tym co dzisiaj chcę powiedzieć. Myślę, że najważniejsze to być wiernym sobie i swoim wartościom. Uznanie u innych raz jest… a raz go nie ma. Nie mam na to tak naprawdę wpływu.
KB: W Black Sun na syntezatorze zagrał Józef Skrzek. Jakie znaczenie miała dla Ciebie współpraca z tak legendarnym artystą?
KG: Józef jest moim idolem odkąd usłyszałam pierwszy raz w życiu SBB. Tato puszczał mi ich muzykę jak byłam dzieckiem i bardzo mnie to ukształtowało. To był i jest dla mnie największy polski zespół w historii. Gdy miałam 18 lat spotkałam Józefa w windzie, w drodze na Jamm Session. Prawie zemdlałam. Bałam się do niego nawet odezwać, bo to przecież był Józef Skrzek! Od tamtej pory minęło trochę czasu i się przyjaźnimy. Zagraliśmy wspólnie wiele koncertów i mamy na koncie parę sesji nagraniowych… zawsze improwizując… i to jest fascynujące z Józefem.
Można przez godzinę grać muzykę, która nigdy więcej się nie powtórzy. Jest tylko tu i teraz… i gdy skończymy ją grać, to wszystko co zagraliśmy przejdzie do historii. Nie ma czystszej formy muzyki niż takie, genialne podejście Józefa. Dla mnie jest on mistrzem i artystą absolutnym. Cieszę się, że dane mi jest być w gronie ludzi, z którymi współpracuje. To zaszczyt. Na wcześniejszej płycie pracowałam z Mikiem Sternem, Larsem Danielsonem czy Johnem Taylorem, czyli legendami jazzu… teraz poszłam w inną muzycznie stronę i poczułam, że jest to świetny moment, by zaprosić Józefa Skrzeka do oficjalnej współpracy, bo Black Sun ma tę energię z początków SBB. Ku mojemu szczęściu mistrz się zgodził i zagrał nieziemskie solo.
Rzuć okiem: Tak swojsko „po naszomu”. Wywiad z zespołem PATRIARKH
KB: Produkcją utworu zajął się Flemming Rasmussen, znany ze współpracy z Metallicą. Jak jego doświadczenie wpłynęło na końcowe brzmienie singla?
KG: To prawda, specjalnie pojechałam do Kopenhagi, by nagrywać w Sweet Silence Studio z Flemmingiem Rasmussenem i od razu dodam: Nie lubię Metallici! Nie chciałam iść w taką stronę… jednak wiedziałam, że Black Sun ma być bardziej energetyczne niż poprzednie moje produkcje, więc fajnie było popracować nad nim z kimś innym. Uwielbiam takie collaby, gdy ludzie o innym podejściu pracują razem nad projektem. Musi być trochę szaleństwa w tym co robimy, by słuchacz poczuł to później w piosence. Gdy Flemming usłyszał moje demo “Black Sun” od razu mnie zaprosił do siebie do studia. Uradowana powiedziałam, że będę za tydzień i tak się zaczęła nasza współpraca. Lubię spontany. Mieliśmy super fajną energię między sobą i to w mojej ocenie było najważniejsze. Black Sun było już zupełnie zaaranżowane przeze mnie, gdy przyjechałam do niego do studia, więc zajęliśmy się senso stricte nagraniem. To jak brzmią wokale i moje gitary to zasługa Flemminga. Jest cios!
KB: Twoja muzyka łączy różne style i emocje. Jak definiujesz swoje brzmienie i w jaki sposób chciałabyś, aby było ono odbierane przez słuchaczy?
KG: Nie lubię definicji. Przeszkadzają sztuce i kreatywności. To co w moim przekonaniu najciekawsze, zawsze rodzi się na zderzeniu skrajności. Cicho i głośno. Pięknie i brzydko. Szybko i wolno. Zanim cokolwiek skomponuję zastanawiam się nad krzywą wrażeń, przez jaką chciałabym przeprowadzić słuchacza, bo dla mnie tym właśnie jest muzyka. Ma przenieść odbiorcę gdzieś… ma dać mu coś… a nie być tylko fajną piosenką. Dla mnie to za mało. Musi być coś więcej. Moja muzyka jest ekspresyjna, emocjonalna i energetyczna, a znawcy dodają, że jest również eklektyczna i z drobną nutą szaleństwa. Podoba mi się takie określenie, ale nic nie zastąpi po prostu słuchania muzyki, bo jak mawiają wielcy “pisanie o muzyce to jak tańczenie o architekturze”.
Jako, że z wykształcenia jest i zawodowym muzykiem i architektem, to podpisuję się pod tą myślą rękami i nogami. Czerpię z wielu miejsc inspiracje i myślę, że dzisiaj najbliżej mi do psychodelicznego soulu, z progresywnymi elementami jazzu i alternatywy… ale wierzę w moich słuchaczy i pozostawiam im ich własny odbiór tego co stworzyłam. Myślę, że nowy album będzie dużym zaskoczeniem.
Rzuć okiem: Wywiad z Karoliną Rudzik – organizatorką Festiwalu JoséSong
KB: Wspomniałaś, że chciałaś, aby Black Sun był „szorstki jak Jack White o poranku i poruszał jak Led Zeppelin. Skąd czerpiesz inspiracje do tworzenia tak złożonych utworów?
KG: Moje całe życie to muzyka. Idę spać robiąc muzykę i wstaję rano słuchając muzyki, albo ją grając. Tak jest odkąd skończyłam 12 lat. Muzyka była zawsze i wszędzie. Mieszkałam w wielu krajach, ale zawsze robiłam muzykę i czerpałam z odgłosów świata, twórczości wcześniejszych pokoleń, artystów, których uwielbiałam i kolegów, którzy mnie otaczali. To się oczywiście zmienia na przestrzeni lat, ale moja playlista jest bardzo szeroka. Znajdziecie tu zarówno Ravela, jak i całe pokolenie woodstock z Hendrixem i Janis na czele, będzie Prince, Madonna i George Michael, ale też White Stripes, Dirty Loops, Go Go Pinguin czy E.S.T. Będzie Aerosmith, John Mayer, Bąbel Gilberto, FKA Twigs, Marvin Gaye czy Corole King i moja ulubiona ostatnio Brittany Howard. Będzie Zawinul, The Beatles i Novi Singers. Jestem otwarta na wszystko. Muzyka nie ma granic.
Gatunki to tylko forma, w którą wkładamy muzykę, by uprościć słuchaczowi jej odnalezienie. Artyści, których uwielbiam są wieloformatowi i rozumieją, że jednocześnie można być w wielu gatunkach na raz, bo w muzyce w ogóle o to nie chodzi. Muzyka jest podróżą. Ma opowiadać historię i nieść z sobą jakiś wyraz. Nawet taneczna muzyka taka jest, bo wywodzi się z transu i rdzennych rytmów. Uwielbiam zagłębiać się w historię i studiować etymologię poszczególnych gatunków i styli. To wiele tłumaczy i pokazuje jak ważna była muzyka w rozwoju ludzkości. Gdy człowiek o tym pamięta, o wiele łatwiej się komponuje. Wymyślenie dzisiaj czegoś, czego nie było jest ekstremalnie trudne. Myślę, że jesteśmy w okresie gdy tylko dekonstrukcja pozwala na nową kreację.
Rzuć okiem: Wywiad z Nailah Vithą – laureatką Grand Prix 2024 na Festiwalu JoséSong
KB: Black Sun to singiel promujący Twój nadchodzący album. Czy możesz zdradzić, w jakim kierunku podąży nowa płyta i czego słuchacze mogą się po niej spodziewać?
KG: Znowu powiem, że żadne słowa nie oddadzą tego co oddaje muzyka. Trudno się o tym mówi, ale na pewno nie będzie to jazz w czystym tego słowa znaczeniu, bo jestem dzisiaj już gdzie indziej. Jestem innym człowiekiem. Lata, gdy nie mogłam wydawać płyt jako artystka ze względu na blokadę wytwórni pozwoliły mi na budowanie swojego kunsztu kompozytorskiego w oparciu o inne style. Napisałam w tym okresie ponad 300 piosenek dla innych artystów oraz popełniłam duże formy kompozytorskie takie jak balety czy spektakle teatralne. To jeszcze bardziej otworzyło mnie na wszystkie gatunki i odważyło mnie, bym jako już niezależna artystka głośno wyrażała swoją złość na muzyczny biznes, który często mam wrażenie, jest antytezą kreatywności. Artyści, którzy patrzą tylko na liczby polubień i opłacalność robienia muzyki w danym gatunku muzycznym. Tak nigdy nie skomponuje się nic innego i nowatorskiego.
Pytanie oczywiście brzmi o co ci chodzi robiąc muzykę, ale to indywidualna kwestia. Życie, w tym nagrody w różnych konkursach na świecie, nauczyły mnie, że najważniejsza jest indywidualność i bycie bezkompromisowo sobą w muzyce. Nikt nie poszukuje kopii Whitney Houston czy następnego Jacka White’a. Moja nowa płyta będzie tym, co na ten moment mnie kształtowało i fakt, że Black Sun – nieradiowy utwór, jako 7” winyl jest dystrybuowany w USA, Japonii czy Europie, pokazuje mi, że idę w dobrą stronę. Poza winylem długogrającym i CD, moja nowa płyta będzie dostępna również w niezwykle dla mnie interesującym formacie jakim jest Dolby Atmos.
KB: Jak wyglądał proces tworzenia Black Sun? Czy od początku wiedziałaś, jak ma brzmieć, czy to był stopniowy proces?
KG: Początkowo Black Sun miało być krótkim gitarowym riffem, utworem typu miniatura na płycie. Nie wiedziałam nawet czy wejdzie na płytę, dlatego że winyl ma 44 minuty, a to zmusza do bardzo konkretnych form utworów. Jednak, gdy mój znajomy Christian Holl-Buhl, z którym znam się profesjonalnie od wielu lat, pokazał mi na początku roku swój zespół Dead Star Talk, od razu mi zaświtało w głowie, że to byłby fajny collab. Głosy Christiana i Gunesa mnie zainspirowały. Chciałam stworzyć ścianę głosów: mój w centrum, a chłopaki po prawej i lewej ze mną w unisonie. Ta myśl sprawiła, ze dopisałam drugą zwrotkę do utworu, a potem bridge, bo zaproszenie do utworu przyjął Józef Skrzek. Na końcu dopisałam codę z moją klasyczną wokalizą i szaloną końcówką z dętkami. Jedno co wiedziałam od początku, to to, że “Black Sun” ma brzmieć surowo, ale nowocześnie i świeżo. Słuchałam w tamtym okresie sporo Imagine Dragon i Alabama Shakes i to było brzmienie, które mnie intrygowało. Jestem taką artystką, że zanim nagram pierwszy dźwięk w studio, wiem jak ma brzmieć całość, po prostu gra mi to wszystko w głowie dużo wcześniej.
Rzuć okiem: Przeszłość stworzyła wiele scenariuszy. Wywiad z Wrzoską
KB: W utworze pojawiają się członkowie Dead Star Talk. Jak doszło do tej międzynarodowej współpracy i co wniósł do utworu każdy z muzyków?
KG: Znałam Dead Star Talk dzięki mojej bliskiej znajomości z Christianem, z którym już parę lat temu pracowałam przy projekcie Eastern European Music Academy. Gdy usłyszał Black Suni mój pomysł, byśmy razem nagrali ten utwór, od razu powiedział TAK. Z Dead Star Talk spotkaliśmy się w Kopenhadze w Sweet Silence Studio. Gdy przyjechaliśmy do Flemminga, cały aranż był przeze mnie już zrobiony i po prostu nagrywaliśmy założoną przeze mnie koncepcję. Wcześniej to Flemmingiem pouzgadnialiśmy i w studio pracowaliśmy nad wykonaniem pomysłu, a nie nad kompozycją. Jestem zdania, że studio służy w dzisiejszych czasach do bardzo świadomej pracy realizatorskiej, a nie do pisania piosenek. Zawsze przygotowuję muzykom wszystkie ich partie dużo wcześniej, tak by mieli czas się nauczyć i poczuć muzykę, którą będziemy nagrywać. Raczej należę do takich twórców, którzy lubią skupienie i pracę na 100% w trakcie nagrań. Jest mi o tyle łatwo, że jestem solową artystką, więc finalne decyzję podejmuję sama. W przypadku Black Sun bardzo słuchałam opinii Christiana i Gunesa oraz Józefa Skrzeka. To oficjalny collab, więc chciałam, by wszyscy byli zadowoleni. Na szczęście wszyscy są. To wielka radość. Wyszło zjawiskowo. Emocje, ludzie, dobra atmosfera podczas nagrań… to wszystko ma znaczenie.
KB: Czujesz, że nowy album to powrót do Twoich muzycznych korzeni. Co takiego przyciągnęło Cię z powrotem do bardziej surowych, rockowych brzmień?
KG: Tak to prawda. Nowy album to powrót do moich początków. Co prawda ludzie wiążą mnie przede wszystkim z jazzem wokalnym, co jest prawdą, bo tym zasłynęłam wydając wcześniejsze płyty, jednak zanim zaczęłam grać i komponować jazz, byłam dziewczyną z gitarą, którą nazywano Janis. Grałam na ulicy, jeździłam na jamm sessions po całej Polsce. Dużo wtedy było rock’n’rolla w tym czego słuchałam. Mimo, że w radio królowały Britney Spears czy Robbie Williams, ja wtedy wybierałam Led Zeppelin, The Doors, Ten Years After czy Blood Sweat and Tears. Gitara była moim pierwszym instrumentem, nie licząc wibrafonu, na którym pragnęłam jako dziecko grać. Życie to generalnie cykle i otwieram nowy.
W jazzie zabrakło mi ostatnio energii, a tym jest rock’n’roll. Od jazzowych wokalistek wymaga się aksamitnych głosów i pięknych, dostojnych i eleganckich melodii, co jest ok i ja to rozumiem, ale ja tego dzisiaj nie czuję i nie chcę. Taki jazz dla mnie jest po prostu nudny. Jest tak piękny, że aż nic się w nim nowego nie wydarzy. Nie ma w nim przestrzeni na improwizację wokalną, ekspresję, szaleństwo i bunt. Nie mówimy tego głośno, ale jazz też został sformatowany. Zamiast się z tym borykać, można pójść w bardziej alternatywną stronę i poszukać tam, gdzie się jeszcze nie było, albo dawno nie było. Dzisiaj jestem w takim właśnie miejscu.
Rzuć okiem: Nie muszę iść na kompromisy. Wywiad z Borsukiem
KB: Jako wokalistka, kompozytorka i producentka, pracujesz przy każdym aspekcie swojej muzyki. Jak to wpływa na Twoją twórczość i kontrolę nad finalnym brzmieniem?
KG: Brzmi to, jakbym była niezłym kontrolerem 🙂 Z jednej strony tak jest, a z drugiej strony nie. Jest tak, gdyż faktycznie to w mojej głowie wszystkie utwory grają zanim je nagramy. Nic na to nie poradzę, że tak mam, i że nie jestem typową wokalistką, która skupia się tylko na wokalu. Ja słucham wszystkiego. Często zaczynam komponować od linii basu, albo od partii bębnów. Po prostu wiem czego chcę i wiem jak to finalnie wyprodukować, a najważniejszym tego aspektem jest zaangażować do projektu odpowiednich ludzi. Mam szczęście współpracować z niezwykle utalentowanymi muzykami i producentami. Siedzę zawsze przy realizatorach, od nagrań, przez miksy, aż po mastering. Po prostu dobrze nam się tak pracuje. Ważniejsze jest to, że gdy komponuję, wiem pod kogo piszę dane partie i wiem, kto je będzie nagrywać.
Wybór sekcji rytmicznej to dla mnie kluczowa sprawa. Zawsze myślę o tym, czy chcę perkusistę grającego z tyłem, czy ciągnącego do przodu. Basistę typu Pino Palladino, czy bardziej Bona. To niuanse, ale to naprawdę ma znaczenie. To właśnie tworzy muzykę. Mikro przesunięcia frazy, time’u… to są bardzo istotne kwestie i to kto pracuje przy moich piosenkach na każdym ich etapie ma bardzo duże znaczenie. Nie ma ludzi, którzy zagrają wszystko. Trzeba tak dobrać ludzi do produkcji piosenki, żeby nie trzeba ich było kontrolować, bo oni będą grać siebie. Tak będzie naturalnie i to będzie największe szczęście i dla mnie i dla nich. Nikt nie lubi, gdy mu się każe coś zagrać jak ktoś.
Zapraszam bardzo konkretnych muzyków do współpracy, bo ich cenię za coś konkretnego i wiem, że w tym utworze ten muzyk zagra to najbardziej jak ja słyszę. W muzyce ciśnięcie ludzi i presja nigdy nie przynoszą dobrych rezultatów. Trzeba dać twórcom luz wtedy muzyka się sama gra. Największy w życiu komplement dostałam od Larsa Danielssona, z którym nagrywałam na wcześniejszej płycie. Napisałam dwa duety na głos i kontrabas z Larsem. Pisząc, wiedziałam, że piszę dla niego, więc zanim coś napisałam przestudiowałam jego frazę i wiedziałam już w czym będzie się dobrze czuł. Po nagraniu powiedział mi: “ Wiesz co… ten utwór tak dobrze mi się grało… prawie jakbym go sam sobie napisał.” To było miód na moje serce. Tak miało być. Właśnie tak miał się poczuć. Solowi artyści często o tym zapominają, a przecież jesteśmy tak mocni, jak najsłabsze ogniwo naszego zespołu.
Rzuć okiem: Chcieliśmy stworzyć materiał melodyjny. Wywiad z Traces to Nowhere
KB: Czy są jeszcze jacyś artyści lub producenci, z którymi chciałabyś nawiązać współpracę w przyszłości?
KG: Oczywiście! Ale zostawię to dla siebie. Zobaczymy co los przyniesie.
KB: Premiera albumu zaplanowana jest na 2025 rok. Jakie masz plany na promocję i czy możemy się spodziewać trasy koncertowej?
KG: Tak to prawda. Planujemy teraz szczegółowo co się ma kiedy wydarzyć. Na pewno zanim płyta, to jeszcze dwa single ukażą się przed premierą. Na pewno pokażą one inne odsłony albumu i więcej będę mogła opowiedzieć o istocie mojego artystycznego przekazu. Dużo się będzie działo w również w USA, bo płyta ukaże się przede wszystkim właśnie tam. Oprócz tego w Londynie w maju szykujemy wyjątkowy koncert, który będzie promował album. Do Polski mam nadzieję zawitać koncertowo w wakacje, tak więc bądźcie czujni.
KB: Jakie emocje i przemyślenia chciałabyś wywołać u słuchaczy za pomocą Black Sun?
KG: Autorefleksje… by na moment zadali sobie pytanie, a co gdyby… nie było słońca i to był mój ostatni dzień na Ziemi? Czy chciałabym, by algorytmy dyktowały mi co wtedy będę robić, czy może sama wezmę swój los w swoje ręce i powalczę, by ten ostatni dzień, może nim nie był? Zapraszam do sięgnięcia po mój mały 7” singiel na winylu z Black Sun. W okładkę wbudowany jest astronomiczny filtr solarny, który pozwala bezpiecznie obserwować słońce, a w środku instrukcja obsługi winyla, którego słuchanie ma być przygodą. Chciałam, by moi fani mieli szanse przeżyć, to co ja codziennie czuję patrząc w południe na słońce. Świat pędzi z każdym dniem coraz bardziej do przodu, co jest naprawę inspirujące, że my jako ludzkość doszliśmy tak daleko… ale jednocześnie oddajemy tak wiele decyzyjności w ważnych kwestiach sztucznej inteligencji i algorytmom.
To zabawne, że wykorzystujemy te narzędzie zupełnie na odwrót, niż ich twórcy myśleli, że będziemy je wykorzystywać. Ludzkość potrzebuje się obudzić, bo nasza pasywność nie jest wyrazem naszego człowieczeństwa. Czy naprawdę musi zdarzyć się jeszcze większa, światowa tragedia byśmy w codziennych, małych sprawach, w których często już nie my podejmujemy decyzje, bo jesteśmy sterowani algorytmami, które podpowiadają nam rzeczy, których nie potrzebujemy i nie chcemy, byli bardziej skoncentrowani na byciu człowiekiem? Udajemy jako ludzkość, że wszystko jest super… gdy tak naprawdę robimy sobie i przede wszystkim kolejnym pokoleniom wiele krzywdy.
Rzuć okiem: Louis Villian – In Blanco – recenzja albumu
KB: Jakie miejsce w Twojej karierze zajmuje nadchodzący album i jakie masz nadzieje związane z jego odbiorem?
KG: Nowy album to pierwszy album, po mojej dłuższej przerwie i pierwszy wydany jako Independent Artist. Jestem z niego już teraz dumna. To ważny dla mnie zapis czasu, a utwory na nim zawarte są niczym mój pamiętnik. Życie mnie nauczyło, że nadzieje i oczekiwania to droga do nikąd. Nie mam wpływu na to jak ludzie go odbiorą. Mogę jedynie być fair względem siebie, że zrobiłam go najlepiej i najszczerzej ja umiałam. Za pewne znajdą się ludzie, którzy będą z nim rezonować i przypadnie im on do gustu… jak i tacy, którym w ogóle się nie spodoba… i to wszystko będzie ok. Mamy wolną wolę i wybierajmy to, co naprawdę czujemy. Nie chcę być zupą pomidorową którą lubią wszyscy Polacy i myślę, że moja publiczność to ludzie, którzy się obudzili z letargu i podejmują swoje decyzje świadomie. Nie ważne jak będzie, najważniejsze jest dla mnie to, że robię to co sobie postanowiłam. Mam dzisiaj moc i czuję sprawczość moich decyzji. To ja steruję swoim życiem i dalej zamierzam spełniać swoje marzenia. Wierzę, że trzeba dzisiaj budować prawdziwe więzi z naszymi fanami, których ja osobiście traktuję jak przyjaciół w podróży. Kto chce, ten się ze mną zabierze! Zapraszam! Będzie mi bardzo miło! 🙂
Dodaj komentarz