Gwiezdne Wojny: Akolita – recenzja serialu. ”Disney psuje Star Wars” odc. 2137

Ahh… Akolita. Co to była za przygoda. Morze krytyki, mniej i bardziej słusznej, wściekłe ranty, dyskusje i debaty. Rozwścieczony tłum fanów ostrzący widły i rozpalający pochodnie, gotowy pogonić Leslye Headland i Kathleen Kennedy. No bo wiadomo, Disney dalej psuje Star Wars. 

Cała ta burza wokół produkcji, zwłaszcza po obejrzeniu całości, wydaje się wręcz idiotyczna. Ciężko nie odnieść wrażenia, że nie o sam serial tu chodzi. Fani Stars Wars nienawidzą Star Wars, tak było, jest i pewnie jeszcze długo będzie. Ale ja nie o tym przecież! Skupmy się na samym serialu, zostawmy to fandomowe bagno i jego smród, choć na chwilę, za sobą.

Gwiezdne Wojny: Akolita to kolejny już serial w uniwersum, które mógłbym zaliczyć do moich ulubionych. Zatem siłą rzeczy byłem ciekaw co z tego wyjdzie. Tym bardziej, że trochę tych produkcji serialowych już się okazało i tak ogólnie to dotychczas było całkiem nieźle. Ale ja jestem jedną z sześciu osób, dla których Obi Wan był całkiem spoko i po prostu lubię piu piu w kosmosie i zium zium mieczami. Aczkolwiek Andor Mando (do czasu) to naprawdę świetne seriale, Ahsokę oglądało się przyjemnie a do tego jest całkiem sporo świetnych animacji, z naprawdę ciekawymi Wizjami na czele.

Yord Fandar (Charlie Barnett), Jedi Padawan Jecki Lon (Dafne Keen) and Master Sol (Lee Jung-jae) fot. Disney.

To jak oceniam Akolitę? No jest spoko. Nic nie urywa, ale to w żadnym wypadku nie jest tak słaby serial, na jaki wskazywałyby opinie. Oczywiście, trafiają się zarzuty sensowne i mające pokrycie w rzeczywistości, bo to nie jest produkcja idealna, wybitna czy nawet dobra. Jest ok, raczej przeciętna.. Ma swoje problemy, nawet całkiem sporo, ale ma też dużo naprawdę udanych momentów. Po kolei.

Rzuć okiem: X-Men ’97 – recenzja serialu. Nostalgia bait, tylko że nie

Serial osadzono w okresie High Republic, sto lat przed przed powstaniem Imperium. Fabuła kręci się wokół sióstr bliźniaczek – Oshy i Mae (Amandla Stenberg). W wyniku serii zdarzeń dziewczynki zostają rozdzielone. We wszystko zamieszane są czarownice, zakon Jedi i moc. Co prawda bohaterów poznajemy wiele lat po tych wydarzeniach, kiedy mistrz Jedi Sol (Jung Jae-Lee) bada serię zabójstw, ale serial, niestety, bardzo szybko odkrywa wszystkie karty. Cała ta fabuła może nie jest jakoś specjalnie górnolotna, do tego sposób w jaki ją poprowadzono niestety nie pomógł. Zabrakło trochę odwagi w zabawie konwencją i wyszedł z tego najbardziej typowy pierwszy sezon, którego zadaniem jest rozstawić na planszy pionki. Właściwie to narracja jest największym problemem tego serialu. Sposób jej prowadzenia, decyzje poszczególnych postaci – czasami brakuje w tym wszystkim sensu, strasznie grubymi nićmi to wszystko szyto. Bo postawienie rycerzy Jedi w sytuacjach niejednoznacznych i wywołanie debaty na temat ich roli w galaktyce jest pomysłem rewelacyjnym. 

Osha (Amandla Stenberg) Fot. Disney.

No właśnie, rycerze Jedi. Poznajemy ich kilku w ciągu całego serialu, ale niewielu w sumie na koniec zapamiętujemy. Na pewno interesująca jest padawanka Jecki (Dafne Keen), całkiem sympatycznie wypadł Yord (Charlie Barnett). Zaś Sol, którego na ekranie mamy najwięcej, jest straszną męczybułą, wspaniałej Carrie-Anne Moss w roli mistrzyni Indary jest za to zdecydowanie za mało i pozostawia niedosyt. W każdym razie – całościowo Jedi są całkiem ciekawie ujęci, jest jakiś przekrój osobowości i charakterów. Chociaż niewielu dostaje szansę żeby się szerzej zaprezentować publice. Najdziwniej w tym wszystkim wypadają jednak główne bohaterki – bliżniaczki. Tutaj jest bardzo ciekawy konflikt (a nawet kilka), tworzą udany kontrast zarówno dla siebie nawzajem jak i ze światem zewnętrznym i rozumieniem mocy, ale jako osobne, pojedyncze postacie… no wypadają raczej tak sobie. Bywają irytujące i nudne, niekiedy wręcz pozbawione charakterów. Jak już przy postaciach jesteśmy, to chyba najciekawiej wypada Qimir. Jest po prostu cool.

Rzuć okiem: Zabierz mnie na Księżyc – recenzja filmu. Houston, mamy (mały) problem

No ale my tu fabuła, postacie, bla bla, a jeszcze szybko o aspekty wizualne zahaczyć trzeba. Więc tak – scenografia czy kostiumy są takie o, ok. Niektóre elementy, a także efekty, wyglądają wręcz biednie, co przy takim budżecie woła o pomstę do nieba. Aczkolwiek sceny walk na miecze świetlne… no są rewelacyjne! Trzeba przyznać że tak udanych choreografii nie było już od bardzo dawna i są chyba największym plusem całego serialu. Ogląda się to znakomicie. Tym bardziej że możemy zobaczyć różne rodzaje broni świetlnej i to w różnych stylach walki, co jest na pewno dodatkowym smaczkiem. Akolita w ogóle ma bardzo dużo mrugnięć okiem do fanów Gwiezdnych Wojen, sporo, w mojej ocenie, subtelnego fan serwisu, co w zasadzie też jest sporym plusem. 

Źródło głównej grafiki: Disney

Gwiezdne Wojny: Akolita – ocena serialu

Gwiezdne Wojny: Akolita – ocena serialu
5 10 0 1
Akolita nie jest jakoś specjalnie udaną produkcją. Nie jest też koszmarkiem. Cierpi jednak na najgorszą możliwą przypadłość sztuk audiowizualnych – sumarycznie jest do bólu przeciętny. Prawie niczym się nie wyróżnia, a jak już pokazuje nam coś naprawdę dobrego, to zaraz wrażenie psuje czymś naprawdę kiepskim. Oczekiwania na pewno były większe, pozostaje więc trzymać kciuki za twórców. Oby wyciągnęli wnioski na kolejny sezon.
Akolita nie jest jakoś specjalnie udaną produkcją. Nie jest też koszmarkiem. Cierpi jednak na najgorszą możliwą przypadłość sztuk audiowizualnych – sumarycznie jest do bólu przeciętny. Prawie niczym się nie wyróżnia, a jak już pokazuje nam coś naprawdę dobrego, to zaraz wrażenie psuje czymś naprawdę kiepskim. Oczekiwania na pewno były większe, pozostaje więc trzymać kciuki za twórców. Oby wyciągnęli wnioski na kolejny sezon.
5/10
Total Score

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *