Ahh… Akolita. Co to była za przygoda. Morze krytyki, mniej i bardziej słusznej, wściekłe ranty, dyskusje i debaty. Rozwścieczony tłum fanów ostrzący widły i rozpalający pochodnie, gotowy pogonić Leslye Headland i Kathleen Kennedy. No bo wiadomo, Disney dalej psuje Star Wars.
Cała ta burza wokół produkcji, zwłaszcza po obejrzeniu całości, wydaje się wręcz idiotyczna. Ciężko nie odnieść wrażenia, że nie o sam serial tu chodzi. Fani Stars Wars nienawidzą Star Wars, tak było, jest i pewnie jeszcze długo będzie. Ale ja nie o tym przecież! Skupmy się na samym serialu, zostawmy to fandomowe bagno i jego smród, choć na chwilę, za sobą.
Gwiezdne Wojny: Akolita to kolejny już serial w uniwersum, które mógłbym zaliczyć do moich ulubionych. Zatem siłą rzeczy byłem ciekaw co z tego wyjdzie. Tym bardziej, że trochę tych produkcji serialowych już się okazało i tak ogólnie to dotychczas było całkiem nieźle. Ale ja jestem jedną z sześciu osób, dla których Obi Wan był całkiem spoko i po prostu lubię piu piu w kosmosie i zium zium mieczami. Aczkolwiek Andor i Mando (do czasu) to naprawdę świetne seriale, Ahsokę oglądało się przyjemnie a do tego jest całkiem sporo świetnych animacji, z naprawdę ciekawymi Wizjami na czele.
To jak oceniam Akolitę? No jest spoko. Nic nie urywa, ale to w żadnym wypadku nie jest tak słaby serial, na jaki wskazywałyby opinie. Oczywiście, trafiają się zarzuty sensowne i mające pokrycie w rzeczywistości, bo to nie jest produkcja idealna, wybitna czy nawet dobra. Jest ok, raczej przeciętna.. Ma swoje problemy, nawet całkiem sporo, ale ma też dużo naprawdę udanych momentów. Po kolei.
Rzuć okiem: X-Men ’97 – recenzja serialu. Nostalgia bait, tylko że nie
Serial osadzono w okresie High Republic, sto lat przed przed powstaniem Imperium. Fabuła kręci się wokół sióstr bliźniaczek – Oshy i Mae (Amandla Stenberg). W wyniku serii zdarzeń dziewczynki zostają rozdzielone. We wszystko zamieszane są czarownice, zakon Jedi i moc. Co prawda bohaterów poznajemy wiele lat po tych wydarzeniach, kiedy mistrz Jedi Sol (Jung Jae-Lee) bada serię zabójstw, ale serial, niestety, bardzo szybko odkrywa wszystkie karty. Cała ta fabuła może nie jest jakoś specjalnie górnolotna, do tego sposób w jaki ją poprowadzono niestety nie pomógł. Zabrakło trochę odwagi w zabawie konwencją i wyszedł z tego najbardziej typowy pierwszy sezon, którego zadaniem jest rozstawić na planszy pionki. Właściwie to narracja jest największym problemem tego serialu. Sposób jej prowadzenia, decyzje poszczególnych postaci – czasami brakuje w tym wszystkim sensu, strasznie grubymi nićmi to wszystko szyto. Bo postawienie rycerzy Jedi w sytuacjach niejednoznacznych i wywołanie debaty na temat ich roli w galaktyce jest pomysłem rewelacyjnym.
No właśnie, rycerze Jedi. Poznajemy ich kilku w ciągu całego serialu, ale niewielu w sumie na koniec zapamiętujemy. Na pewno interesująca jest padawanka Jecki (Dafne Keen), całkiem sympatycznie wypadł Yord (Charlie Barnett). Zaś Sol, którego na ekranie mamy najwięcej, jest straszną męczybułą, wspaniałej Carrie-Anne Moss w roli mistrzyni Indary jest za to zdecydowanie za mało i pozostawia niedosyt. W każdym razie – całościowo Jedi są całkiem ciekawie ujęci, jest jakiś przekrój osobowości i charakterów. Chociaż niewielu dostaje szansę żeby się szerzej zaprezentować publice. Najdziwniej w tym wszystkim wypadają jednak główne bohaterki – bliżniaczki. Tutaj jest bardzo ciekawy konflikt (a nawet kilka), tworzą udany kontrast zarówno dla siebie nawzajem jak i ze światem zewnętrznym i rozumieniem mocy, ale jako osobne, pojedyncze postacie… no wypadają raczej tak sobie. Bywają irytujące i nudne, niekiedy wręcz pozbawione charakterów. Jak już przy postaciach jesteśmy, to chyba najciekawiej wypada Qimir. Jest po prostu cool.
Rzuć okiem: Zabierz mnie na Księżyc – recenzja filmu. Houston, mamy (mały) problem
No ale my tu fabuła, postacie, bla bla, a jeszcze szybko o aspekty wizualne zahaczyć trzeba. Więc tak – scenografia czy kostiumy są takie o, ok. Niektóre elementy, a także efekty, wyglądają wręcz biednie, co przy takim budżecie woła o pomstę do nieba. Aczkolwiek sceny walk na miecze świetlne… no są rewelacyjne! Trzeba przyznać że tak udanych choreografii nie było już od bardzo dawna i są chyba największym plusem całego serialu. Ogląda się to znakomicie. Tym bardziej że możemy zobaczyć różne rodzaje broni świetlnej i to w różnych stylach walki, co jest na pewno dodatkowym smaczkiem. Akolita w ogóle ma bardzo dużo mrugnięć okiem do fanów Gwiezdnych Wojen, sporo, w mojej ocenie, subtelnego fan serwisu, co w zasadzie też jest sporym plusem.
Źródło głównej grafiki: Disney
Dodaj komentarz