Rzadko mi się pojawia w głowie pomysł – Hej! Fajny program okołokulinarny może o nim napiszę? Tym razem jednak musiało być inaczej, gdyż popkultura i kuchnia nie były ze sobą nigdy aż tak blisko. Wszystko za sprawą nowego programu w świecie magii i czarodziejstwa, czyli Harry Potter: Wizards of Baking.
Zasada jest bardzo prosta – w każdej rundzie robisz super, giga, mega ładne i smaczne torty i słodkości. Twój jest gorszy od innych? Odpadasz. Harry Potter: Wizards of Baking w tym aspekcie nie wyróżnia się niczym od swojego telewizyjnego rodzeństwa pokroju Bake Off, czy nawet MasterChef.
Co jednak wyróżnia nowy program cukierniczy to właśnie połączenie ze światem Harrego Pottera. Wszystko zaczyna się od prowadzących braci Phelps – ekranowych bliźniaków Weasley. Całość odbywa się w studiu, gdzie kręcono wiele scen, więc klimat świata magii i czarodziejstwa wylewa się na nas zewsząd.
Ten atak nostalgii z początku wystrasza, a nie pomaga w tym też dobór uczestników. Otóż nieznani sobie wcześniej uczestnicy zostali połączeni w pary na podstawie ich miłości do poszczególnych elementów serii. Mamy duet, który połączyła miłość do Kamienia Filozoficznego, inny reprezentuje miłość do Slytherinu, czy Hufflepuffu, a jeszcze inny zakochany jest w Lunie. Właśnie takie drobnostki zdecydowały o tym, w jakim składzie prezentują się kolejne pary. Z jednej strony doprowadzało mnie to do szału, bo w niemalże każdej wypowiedzi wylewa się zachwyt nad filmami. Czułem się przytłoczony tą nostalgią płynącą z ekranu i z ust cukrowników. Jednak z drugiej strony jest w tym coś szczególnego. Ci ludzie zobaczyli się po raz pierwszy i na naszych oczach widzimy, jak tworzy się między nimi wyjątkowa relacja. Wszystko za sprawą właśnie tych pojedynczych kochanych elementów, jakie pokochali w Harrym Potterze.
Rzuć okiem: Legenda Vox Machiny – recenzja 3. sezonu. Szybcy i wściekli wersja fantasy
Wracając do tematu nostalgii i miłostek uczestników, muszę zwrócić na jedną rzecz szczególną uwagę. Otóż, jak możecie się domyślać, taki program wiąże się z gośćmi specjalnymi. Harry Potter: Wizards of Baking do poszczególnych konkurencji zaprasza na plan aktorów, którzy odcisnęli swoje piętno w czarodziejskiej serii. Nie ma ich co prawda dużo, ale warto odnotować, że możemy zobaczyć tu Lunę, Ginny i Filiusa Flitwicka. Nie trudno zgadnąć, że to właśnie na tego ostatniego uczestnicy zareagowali z najmniejszym entuzjazmem. Jest to nieco zabawne, bo Warwick Davis w porównaniu do swoich młodszych koleżanek z planu ma większy dorobek aktorski wykraczający poza świat Harrego Pottera. Dodatkowo z nich wszystkich najlepiej nadał się na jury, bo po prostu jego wypowiedzi były w pełni zrozumiałe i pasowały do wypowiedzi innych członków jury z świata cukiernictwa.
Skoro już o nich mowa, to niestety nawet nie pamiętam, kto oceniał przygotowane słodkości. Już w pierwszym odcinku Harry Potter: Wizards of Baking kompletnie pominięto możliwość odpowiedniego przedstawienia duetu, od którego zależą losy wszystkich uczestników. Dosłownie mamy wrzucone nazwiska, twarze i tyle. Może i biorący udział wiedzą, kim są ich kaci, ale my, biedni oglądający nie musimy o tym wiedzieć. W takich programach przeważnie przedstawia się sędziów niemalże w każdym odcinku. Tutaj? Kompletnie to olano.
Rzuć okiem: Gąska – recenzja serialu. Niby Gęś a Kot
Na szczęście to jedyny poważny problem realizatorski. Każdy odcinek jest kręcony i montowany bardzo dynamicznie, więc ciężko tu mówić o jakimkolwiek poczuciu nudy, czy monotonności. Często możemy posłuchać, co uczestnicy mają do powiedzenia w pokoju zwierzeń, co daje nam trochę bardziej osobistego charakteru do całości. Cukiernicze dzieła sztuki są prezentowane na ekranie z niesamowitą precyzją i szacunkiem do pracy cukierników. Ich pomysły są wypełniane ujęciami z filmów, co dopełnia już dopchaną na full nostalgię.
Dodaj komentarz