Joker: Folie à deux, czyli dowód, że nie ważne jak dobrze idzie w DC, to nadal można wszystko zepsuć.
Wróćmy do 2019 roku. Joker wchodzi do kin. Zwiastuny zbudowały spory hype. W dodatku w obsadzie znaleźni się na przykład Joaquin Phoenix w tytułowej roli, czy Robert De Niro, jako telewizyjny komik. Murowany hit z jedną sporą obawą, reżyserem Toddem Phillipsem, który znany był głównie z pracy przy filmach komediowych z trylogią Kac Vegas na czele. Później sypały się głównie pochwały i nagrody, z których warto wspomnieć Oskara za pierwszoplanową rolę dla Joaquina. Z jednej strony dostawaliśmy zapewnienia, że Joker był jednorazowym wybrykiem, a z drugiej fani cały czas zachęcali do kontynuacji tej wersji Króla Chaosu. Trzeba było czekać 5 lat na to, żeby Arthur Fleck wrócił i… zaśpiewał w najnowszym Joker: Folie à deux.
Tak, jak już pewnie wiecie najnowsza produkcja Todda Phillipsa jest musicalem. Wiem, że nadal to niektórych może szokować, czy nawet denerwować, bo umówmy się, ten gatunek nie cieszy się popularnością. Joker: Folie à deux to okołomuzyczny powrót do historii Arthura Flecka – Jokera, który nadal przebywa w zamknięciu. Minęło 2 lata od jego słynnego występu w telewizji prowadzącego do totalnej anarchii w całym mieście. W tym czasie Fleck stał się jeszcze popularniejszy za sprawą dokumenty o jego osobie. My wracamy akurat tuż przed rozpoczęciem jego procesu sądowego, który miałby doprowadzić do przeniesienia go do szpitala psychiatrycznego. Wszystko odmienia tajemnicza kobieta z sąsiedniego bloku więziennego.
Rzuć okiem: Beetlejuice Beetlejuice – recenzja filmu. Rola z miłości?
Ciężko mi przychodzi powrót myślami do Joker: Folie à deux… Podchodziłem do sequela bez oczekiwań, a i tak udało się im mnie zawieść. Dobra, ale zanim przejdziemy do małego roastu tejże produkcji, to może na osłodę sprzedam Wam jej (nieliczne) plusy. Warto w tym miejscu pochwalić ekipę realizatorską z Toddem Phillipsem na czele, bo dostaliśmy film piękny w swojej warstwie audiowizualnej. Wszystkie sceny muzyczne są wykonane z niesamowitą, teatralną precyzją i odpowiednim doborem kolorów. Sama zabawa barwami stanowi tu osobną zupełnie historię, która próbuje nas nakierować, czy patrzymy na świat oczami szarych ludzi, czy Arthura. Dodatkowo znowu udało się zapewnić parę scen, ujęć wartych zapamiętania. Piosenki potrafią być chwytliwe i idealnie odwzorowują aktualny stan psychiczny, emocjonalny głównego bohatera i jego wybranki.
Niestety dalej jest już tylko gorzej. Joker: Folie à deux cierpi na poważną chorobę zwaną brakiem ostatecznego pomysłu. Film stara się być jednocześnie swoistą dekonstrukcją postaci Jokera przymierzając go do roli patocelebryty i romansem pokazującym, że nawet samotne jednostki potrzebują bliskości i miłości. Takie połączenie wpływa destrukcyjnie na obie koncepcje. Zabawa postacią alter-ego Arthura w połączeniu z miłostkami sprawia, że pojawiający się mrok jest zbyt… brokatowy? świecący? Sam nie do końca jestem fanem takiego podejścia do bohatera, ale szanuję próbę zrobienia czegoś innego. Szkoda jedynie, że im to nie wyszło. Scenariusz jest pełen dziur, skrótów fabularnych i mało wiarygodnych dialogów. Na dodatek ważnym scenom sądowym brakuje odpowiedniego pazura, co tylko rozwleka ten dłuższy fragment opowieści.
Rzuć okiem: Zmierzch Bogów – recenzja serialu. Kiedy wersja reżyserska?
Totalnym nieporozumieniem jest tutaj rola Lady Gagi. Piosenkarka niejednokrotnie udowadniała, że grać potrafi, ale tutaj nie ma na to odpowiedniego miejsca. Jej wersja Harleen Quinzel jest ograniczona wyłącznie do śpiewania i wodzenia Phoenixa za noc. Ciężko po seansie do końca zdecydować jej udział w tym filmie. Można by ją nazwać swoistą femme fatale tej historii, ale brak jej odpowiedniego pazura, czy większego udziału w wydarzeniach. Niestety ciężko również posłać słowa uznania do głównego bohatera. Joaquin odgrywa ponownie tą samą rolę, nie dając od siebie nic nowego. Tak samo sobie potancuje, czasami sypnie pożądnym one-linerem i poprzeciąga śmiech. Serio, gdyby ktoś mi powiedział 5 lat temu, że ta postać w żaden sposób pod względem aktorskim się nie rozwinie, to bym z miejsca go uderzył. Nie rozumiem jak można marnować równocześnie potencjał Gagi i obserwować, jak sobie to robi Phoenix.
Rzuć okiem: Madame Web – recenzja na MAX. W sieci absurdu
Dodaj komentarz