David Leitch oddaje kaskaderom hołd, upominając się jednocześnie o należyte im miejsce przy hollywoodzkim stole. Tym niepozornym, komediowym filmem wrzuca kolejne kilka groszy do dyskusji o oscarach dla tych wyjątkowych specjalistów. Tym bardziej, że Kaskader miałby szansę na nominację.
Leitch to w pełni człowiek kina, i to takiego, które ja uwielbiam – wysokooktanowego, szczerego i dającego mnóstwo radochy. Dość powiedzieć, że robił Deadpoola 2, pracował ze Stahelskim przy Johnie Wicku czy wyreżyserował Bullet Train i Atomic Blonde. Co łączy wszystkie te filmy? Wyśmienita realizacja i doskonałe sceny akcji. Tego właśnie oczekiwałem od seansu Kaskadera – dobrego akcyjniaka podszytego humorem. Co dostałem? Dokładnie to, czego się spodziewałem, ale lepiej, bardziej, mocniej plus komedia romantyczna.
Bohaterem filmu jest Colt Seavers (Ryan Gosling), wybitny kaskader i dubler wielkiej gwiazdy kina, Toma Cruise’a Rydera (Aaron Taylor-Johnson). Pracując na planach filmowych poznaje operatorkę Jody Moreno (Emily Blunt), z którą nawiązuje intymną relację. Wszystko jednak zmienia poważny wypadek i będąca jego następstwem kontuzja. Colt usuwa się w cień, zrywa dawne znajomości. Dostaje jednak szansę powrotu do dawnej kariery za sprawą producentki Gail (Hannah Waddingham), która przekonuje kaskadera do pracy przy nowym filmie. Reżyserką, oczywiście, okazuje się jego była miłość. Przy okazji Colt musi pomóc odnaleźć gwiazdę filmu, Toma Rydera.
Rzuć okiem: Dzieci Amelii – recenzja filmu. Rodzinka Addamsów po portugalsku
Tak mniej więcej wyglądają pierwsze minuty filmu i to naprawdę jest bardzo ogólny zarys fabuły. Nie żeby się ona jakoś wyraźnie komplikowała z czasem, ale ma kilka ciekawych twistów i mimo swojej prostoty i licznych głupotek, to jest całkiem angażująca. No ale nie oszukujmy, tego typu filmy nie fabułą stoją, ale akcją i bohaterami, a Kaskader nie jest wyjątkiem. Postaciom chce się kibicować, a relacje i chemia między nimi są naprawdę wciągające i autentyczne. Ryan Gosling znowu daje się poznać jako świetny aktor komediowy. Wątek miłosny jest jaki jest, ma swoje wzloty i upadki, ale znowu – para aktorów funkcjonuje ze sobą doskonale, a Goslingowi i Blunt udało się wytworzyć fajną chemię między odgrywanymi bohaterami. Nadmieniłbym tylko jeszcze, że dla mnie takim aktorskim highlightem był zdecydowanie Winston Duke w roli Dana Tuckera. Świetnie napisana postać, odegrana z ogromnym serduchem i charyzmą.
Realizacyjnie to też naprawdę wysoki poziom. Sceny akcji, pościgi, wybuchy, strzelaniny, bijatyki, to wszystko wygląda naprawdę ciekawie. Na ekranie dzieje się dużo, ale w taki fajny, przemyślany sposób. Nawet nie chwilę nie wdaje się w to chaos, reżyser ma pełną kontrolę i doskonale wie, co chce pokazać. Kaskader to w ogóle trochę taki plac zabaw Leitcha. Bawi się gatunkami, motywami, kinowymi kliszami. To zresztą jest metafilm pełen metakomentarzy dotyczących branży filmowej czy samego Hollywood, który działa zarówno jako film akcji jak i komedia (romantyczna również). Mimo całej tej zabawy chyba wszystkim, na czym kino rozrywkowe stoi, to wszystko się spina w spójną całość. Przez chwilę trochę się obawiałem, że skręci to za bardzo w stronę podśmiechujek z Hollywood i fanserwisu, na szczęście tak nie jest i prawie każda scena jest dobrze przemyślana, a wszystkie odniesienia i żarty mają swoje payoffy.
Źródło głównej grafiki: materiały promocyjne // Universal Pictures
Dodaj komentarz