Marysia Feduniewicz to debiutantka, która stopniowo przełamuje stereotyp mówiący o wysokiej wrażliwości jako słabości. Nie inaczej jest w przypadku jej najnowszego singla Naprzód, o którym udało nam się porozmawiać na chwilę przed jego oficjalną premierą. O czym jest? Co doprowadziło do jego powstania? Co sprawiło, że artystka wybrała taką muzyczną ścieżkę? Odpowiedzi szukajcie w poniższym tekście. Zapraszam!
Krystian Błazikowski (KB): Rozmawiamy tuż przed premierą twojego najnowszego singla Naprzód, w takim razie powiedz mi, o czym jest nowy utwór i jak wyglądała praca nad nim?
Marysia Feduniewicz (MF): Potrzebowałam możliwości wyrzucenia z siebie emocji, które towarzyszyły mi w ostatnim czasie. Po intensywnym czasie, zakończeniu studiów i przeprowadzce do Warszawy do mojego życia wdarła się stagnacja. Telefon przestał dzwonić, co sprawiało, że czułam się w zawieszeniu. Było to dla mnie niezwykle frustrujące i trudne. Żyjemy w czasach przebodźcowania i stresu, co też miało wpływ na to, że pojawiły się u mnie stany lękowe. Chciałam to wszystko po prostu z siebie wyrzucić. W związku z tym Naprzód jest wyzbyciem się strachu przed tym, że nic się już nie wydarzy, a zarazem czynnikiem motywującym mnie do działania i parcia do przodu. Nie mam zamiaru się więcej zastanawiać i zatrzymywać. Był to główny powód do napisania tego utworu.
KB: Skąd według Ciebie może wynikać taka frustracja? Kwestia twojego charakteru, czy przyzwyczajenie do życia w tempie?
MF: Zdecydowanie to drugie, ale ma w tym udział też mój charakter. Jestem w edukacji muzycznej od dziecka, co też wpłynęło na ukończenie dwóch kierunków studiów. Też w życiu studenckim brałam udział w kilku projektach, więc zwyczajnie zawsze coś się u mnie działo. Moja dorosła droga muzyczna rozpoczęła się rok temu. Zderzyłam się wówczas z poczuciem, że teraz wszystko jest w moich rękach. Zrozumiałam, że muszę sama ogarnąć całą logistykę związaną z wydawaniem utworów. Choć mega mnie to jara, to jest to niesamowicie trudne. Jest to duża odpowiedzialność i trzeba być nieustannie zmobilizowanym. Nie można się poddawać, kiedy wyświetlenia są mniejsze, niż zakładano, a z drugiej nie należy się zbytnio ekscytować, gdy nagle wystrzelą. Ciężko mi to wyczuć, co w dodatku z moją ambicją prowadziło do pojawienia się frustracji.
Rzuć okiem: Wywiad z Karoliną Rudzik – organizatorką Festiwalu JoséSong
KB: Walka z frustracją doprowadziła do momentu, w którym się sporo u Ciebie dzieje. Jaki obraz Ciebie, jako artystki możemy zobaczyć w twoim najnowszym singlu Naprzód?
MF: Obraz wrażliwej dziewczyny, która ma optymistyczne nastawienie do życia i duże pokłady nadziei, ale nawet ona może mieć problemy. I jest to całkiem normalne. Chciałabym pokazać, że nie ma nic złego w mówieniu o swoich lękach, które nam towarzyszą. Nadal jednak trzeba patrzeć w przyszłość z uśmiechem. Wszystko wydarzy się w swoim czasie, choć jestem nieco narwana i niecierpliwa. Na niektóre rzeczy trzeba poczekać.
KB: W swojej twórczości stawiasz mocno na emocjonalną szczerość. Czy tą otwartość na rozmowę wyniosłaś z domu, czy jednak życie Cię tego nauczyło?
MF: Przez wiele lat miałam problem ze zdrową komunikacją. Nie potrafiłam mówić szczerze, co czuję. Zamiast powiedzieć, że się boję, to zamykałam się w sobie lub reagowałam złością. Musiałam przejść drogę, która nie tylko nauczyła mnie komunikacji z innymi, ale w szczególności z samą sobą. Zobaczyłam, jak ważne jest zrozumieć: dlaczego tak się czuję, dlaczego to tłumię i skąd to wszystko wynika.
Z początku miałam również problem, żeby pisać szczere piosenki. Tworzę od wielu lat, lecz nie opublikowałam wielu utworów, ale ostatnie dwa lata odkryły przede mną ogromną wartość pisania szczerych tekstów. Z jednej strony dzięki temu czuję się lżejsza, a z drugiej czuję, że słuchacze mogą się z tym utożsamić.
Rzuć okiem: Wywiad z Nailah Vithą – laureatką Grand Prix 2024 na Festiwalu JoséSong
Krystian Błazikowski (KB): Z wydarzeń bieżących skoczmy w przeszłość. Jak ma się twoja artystyczna charakterystyka do twojej pierwszej muzycznej inspiracji, jaką był Zbigniew Wodecki?
Marysia Feduniewicz (MF): Wyrosłam na polskich piosenkach. U mnie w domu słuchało się właśnie Wodeckiego, Turnaua, Soyki. Wszelkie klasyki były dla mnie niemalże codziennością, gdyż mama potrafiła sobie odpalić muzykę do gotowania. W takich momentach nasiąkałam polską muzyką. Kochałam te chwile i nadal kocham. W takiej muzycznej aurze dorastałam.
Później przyszedł czas na piosenki aktorskie, festiwale piosenek polskich. Mój gust nieustannie ewoluował. Chodziłam do szkoły muzycznej, potem studia jazzowe, na których poznawałam świat standardów jazzowych. Ten czas miał na mnie wpływ, choć nie jest to do końca moja muzyka. Jednakże jeśli miałabym powiedzieć, z czego ostatecznie wynika moja twórczość, to powiedziałabym, że z polskiego języka pisanego – poetyckiego, szczerego, a zarazem żartobliwego. Jestem świadoma, że moje piosenki nie przypominają Wodeckiego, czy Soyki, gdyż są bardziej popowe. Jestem inną osobą niż Ci panowie, ale nie byłabym tą samą kobietą, gdy nie oni.
Muszę przyznać, że zawsze na mnie ogromne wrażenie robiła ich wrażliwość, czy estetyczny i liryczny sposób przekazywania tekstów.
Rzuć okiem: Przeszłość stworzyła wiele scenariuszy. Wywiad z Wrzoską
KB: Podążamy śladami inspiracji, więc powiedz mi, jaką rolę w twojej muzycznej historii pełni miejsce twojego pochodzenia?
MF: Jestem dumna, że pochodzę z Bieszczad. Wychowywałam się w Przemyślu, ale dużą część dzieciństwa spędziłam również w Bieszczadach, jeżdżąc do dziadków, bawiąc się i biegając po wsiach. Zawsze jestem niesamowicie dumna, skąd pochodzę, gdyż jest to przepiękny region.
Wpłynął również na mnie pod względem muzycznym. Mój dziadek jest jedynym muzykiem spośród mojej bliskiej rodziny. Zabawne, że grał na perkusji, tak jak mój mąż. Zawsze mi mówił, że muszę grać ze słuchu nawet proste Sto lat. Podkreśłał i zachęcał, żebym nie grała wyłącznie z nut, a dawała się ponieść w improwizacji. Dziadek puszczał mi muzykę ludową z naszego regionu, którą nie ukrywam, kocham aż do dziś. Mam marzenie, żeby nagrać płytę około folklorystyczną.
Wiem, że nie zawsze można to usłyszeć, ale biały głos przebija się w moich improwizacjach językowych. Wydaje mi się, że właśnie w tych momentach szczególnie słychać moją miłość do muzyki ludowej. W skrócie – region, z którego pochodzę, jest dla mnie ogromną inspiracją.
Rzuć okiem: Nie muszę iść na kompromisy. Wywiad z Borsukiem
KB: Powiedziałaś ważne zdanie, pozwól, że przytoczę: Jestem dumna, że pochodzę z Bieszczad. Czy według Ciebie powszechne jest wśród ludzi poczucie dumy z pochodzenia?
MF: Wydaje mi się, że nie jest to powszechne. Miejsce pochodzenia często kojarzy nam się z naszym domem, który nie zawsze jest doskonały, więc też utożsamiamy się z tym, że ta nasza mała ojczyzna nas określa. Możemy pochodzić z małej, nieidealnej rodziny, wsi i to zwyczajnie nie brzmi tak fajnie, żeby się tym chwalić. Brak poczucia dumy może też wynikać z braku świadomości, że to pochodzenie ma wpływ, na to kim jesteś.
Ja mam podejście, że mimo tego, że nie pochodzę z idealnego środowiska, to akceptuję to w stu procentach.
KB: Na koniec podążymy nieco filozoficzną drogą. Czy według Ciebie warto kochać swoje niedoskonałości?
MF: Myślę, że warto je akceptować i nie poddawać się w pracy nad nimi, ale czy kochać to jest trudne pytanie. Zdarzają się takie rzeczy, cechy, które nas ograniczają i utrudniają nam życie. Ciężko jest takie konkretne niedoskonałości nam pokochać. Nadal jednak uważam, że pierwszym krokiem jest akceptacja i niezłomność. Czasami ten proces jest dłuższy, nie przynosi szybko owoców, ale stale nas kształtuje. Warto pamiętać, że każdy człowiek jest niedoskonały i wypieranie tego jedynie pogłębia problem.
Kiedy zaakceptujemy swoje wady, będziemy otwarci, żeby je przeżyć i poczuć, to łatwiej będzie wykonać kolejny krok.
Dodaj komentarz