GNX nie jest albumem łatwym w odbiorze dla każdego. To dzieło, które jednocześnie celebruje czarną kulturę, konfrontuje z nią i podkreśla jej autonomię.
Przyzwyczajeni do konceptualnych albumów Lamara, które znajdowały przestrzeń dla szerszej publiczności, słuchacze mogą poczuć się zaskoczeni tym, co prezentuje GNX. Artysta odrzuca tu komercyjne kompromisy, kierując swoją twórczość wyłącznie do tych, którzy potrafią odczytać jej esencję. Od pierwszych dźwięków utworu wacced out murals, Lamar zanurza nas w estetyce charakterystycznej dla West Coast, czerpiąc z klasyki hip-hopu. Tym samym K-Dot na GNX składa hołd dla czarnej kultury, jednocześnie bawiąc się formą introspekcji i krytyki – zarówno wobec artystów, jak i odbiorców.
Lamar nie ukrywa swojego przesłania: „I want the hood!” – pragnie czerni w najczystszej formie. Krytykuje „fałszywych raperów”, kapitalistyczne schematy i białych odbiorców, którzy konsumują czarną sztukę bez zrozumienia jej korzeni. GNX nie jest miejscem dla powierzchownych słuchaczy; wymaga zaangażowania i gotowości na konfrontację z trudnymi pytaniami.
Rzuć okiem: Tyler, The Creator – Chromakopia – recenzja albumu
Muzycznie album to najmocniej „fizyczne” dzieło w karierze Kendricka. Gdzie DAMN. eksplorował popowe horyzonty, GNX przywraca Lamara w czystej bangerowej formie, a to wszystko dzięki mocnym, tanecznym beaty. Utwory takie jak peekaboo czy tv off to dynamiczne eksplozje dźwięków, które doskonale sprawdzają się na klubowych parkietach, a jednocześnie pełne intelektualnych wyzwań. To muzyka, która jednocześnie porywa ciała i zmusza umysły do refleksji.
Kendrick nie byłby sobą, gdyby nie dał czegoś ekstra od siebie. Raper odważnie konfrontuje trudne tematy w utworach takich jak reincarnated czy man at the garden. Ten pierwszy to introspekcyjna podróż, w której artysta łączy swoje doświadczenia z historią czarnej muzyki, od Johna Lee Hookera po Billiego Holidaya. Reinkarnacje artystów wyłaniają się jako przestroga przed destrukcyjnym wpływem przemysłu muzycznego na czarnych twórców.
GNX to album pełen sprzeczności. Z jednej strony mamy utwory eksplorujące poważne tematy, jak heart pt. 6 czy gloria, a z drugiej – chwile czystego hedonizmu. Lamar bawi się różnorodnymi stylami, od introspektywnych ballad, takich jak luther z udziałem SZA, po ostre, pełne gniewu kawałki. Ta dwoistość podkreśla złożoność czarnej kultury, w której piękno współistnieje z bólem, a bunt z dążeniem do zrozumienia.
K-Dot na swoim albumie stawia jedno fundamentalne pytanie: dla kogo jest ta muzyka? Lamar po raz pierwszy otwarcie odmawia uniwersalnego przekazu, kierując swoją twórczość do czarnej społeczności. Nie znaczy to, że biali słuchacze są wykluczeni, ale ich perspektywa nie jest tu priorytetem. Kendrick pyta, czy konsumując czarną sztukę, naprawdę słuchamy jej przekazu, czy jedynie go „przeżuwamy” jako kolejny element popkultury.
Nadal jednak GNX w zestawieniu ze swoimi poprzednikami ostatecznie wypada dosyć blado. Fakt, dostajemy tu Lamara w najbardziej bangerowej formie od dawna, ale nadal jego zmiany tempa od mocnych, bujających kawałków do lirycznych, skromnych melodycznie tracków wybijają z rytmu. Dodatkowo same kolejne kawałki są mocno nierówne. Wybitny luther, czy tv off są na tym samym albumie, co nużące peekaboo.
Dodaj komentarz