Polska kinematografia ostatnio biografiami stoi. Xawery Żuławski też postanowił się na ten trend załapać i schylił się bo życiorys naprawdę ciekawy – boksera, milicjanta, olimpijczyka. Oto Jerzy Kulej.
Kulej. Po drugiej stronie medalu to jednak biografia o tyle nietypowa, że zamknięta w konkretnych ramach czasowych. Film rozpoczynają igrzyska w Japonii, a kończą meksykańskie zmagania. Widzowi przychodzi zatem prześledzić 4 lata z życiu Kuleja, na całe szczęście są to lata bardzo intensywne. Zdobywca olimpijskiego złota, niesiony na fali popularności i kolejnych zwycięstw, przygotowuje się do następnego startu. Nie jest tak jednak tak proste jak mogłoby się wydawać. Kariera sportowa miesza się z życiowymi rozterkami i dylematami, rodziną, PRLowską władzą i hulaszczym życiem. Żuławski bardzo sprawnie lawiruje po tych różnych rejonach życia protagonisty, zapewniając potrzebny balans. Wszystko to składa się na biografię o tyle interesującą, że uciekającą od patosu i pomnikowości, wykorzystującą pełną paletę cech i przywar bohatera.

Największy problem mam chyba jednak z tempem filmu i sposobem prowadzenia narracji. Produkcja zaczyna z wysokiego C, oglądamy finałowy pojedynek Kuleja, jest intensywnie, szybko, dynamicznie. To tempo utrzymuje się jeszcze przez jakiś czas. Powrót do polski, przedstawienie kolejnych bohaterów, rzeczy się dzieją szybko, aż w końcu Jerzego dopada proza życia. Intensywność filmu wtedy siada, a do całości niestety zaczyna wkradać się nuda. Wydaje mi się to zabiegiem celowym, ale finalnie miałem poczucia lekkiego przeciągania scen, które już dawno mogłyby się skończyć. Nie jestem też fanem zrobienia z trenera Feliksa Stamma narratora, którego głos raz na jakiś czas słyszymy z offu, wydaje się to zupełnie niepotrzebną drogą na skróty.
Rzuć okiem: Beetlejuice Beetlejuice – recenzja filmu. Rola z miłości?
Jeżeli jednak mamy rozmawiać o mocnych stronach produkcji, to koniecznie należy wspomnieć o warstwie realizacyjnej i aktorstwie. Pokazywanie PRLu polscy twórcy już dawno opanowali do perfekcji i Kulej wpisuje się w ten trend znakomicie. Jeżeli jednak chodzi o aspekt sportowy, to odnoszę wrażenie, że film wchodzi na wyższy poziom niż cokolwiek, co dotychczas mogliśmy oglądać. Pojedynki wyglądają znakomicie, dynamicznie i chociaż film cierpi na chroniczny brak stawki (bo doskonale wiemy, że Kulej nie przegrywa i zaraz jedzie po kolejne złoto), to i tak udaje się te sceny zaserwować w sposób emocjonujący.

Emocje również doskonale budują aktorzy, bo chyba cała obsada jest w naprawdę wysokiej formie. Tomasz Włosok odnalazł się w roli Kuleja znakomicie, ale tak jak Jerzego nie byłoby bez Heleny, tak Włosoka nie byłoby bez Michaliny Olszańskiej. Para wypracowała sobie świetną ekranową chemię i aktorzy zdecydowanie najlepiej wypadają we wspólnych scenach. Tak Kot jak i Chyra poniżej pewnego poziomu chyba po prostu zejść nie potrafią, biją z ekranu spokojem i charyzmą, tworząc doskonałą przeciwwagę dla postaci głównego bohatera. Z kolei Bartosz Gelner i Konrad Eleryk w rolach Witusia i Alusia świetnie podkreślają i podkręcają żywiołowość protagonisty.
Źródło głównej grafiki: Next-film
* cytat w tytule: Marian Kasprzyk o Jerzym Kuleju dla sport.pl
Dodaj komentarz