Udany powrót Hollywood do starych marek horrorowych. Takie stwierdzenie pada rzadko, a na pewno nie padło z moich ust, kiedy zobaczyłem pierwszy zwiastun filmu Omen: Początek. Dwa tygodnie po premierze przyszedł czas sprawdzić, czy warto było wracać do początków Damiana Thorna.
Powroty do świata wykreowanego w Omenie z 1976 roku nie cieszą się dobrą sławą. W 2006 powstał remake z Lievem Schreiberem w roli Roberta Thorna, który delikatnie mówiąc, nie został dobrze przyjęty przez widzów i krytyków. Jeszcze gorzej skończył serial Damien. Produkcja była kontynuacją orygnalnego filmu, lecz niestety po pierwszym sezonie serię skasowano ze względu na brak zainteresowania tytułem.
Mamy jednak 2024 rok, a do kin wszedł Omen: Początek. Nowa historia to swoisty krok w tył dla serii, ponieważ jest to prequel do wydarzeń z kultowego horroru. W filmie poznajemy Margaret, przyszłą siostrę zakonną, która zostaje wysłana do Rzymu, a konkretnie do sierocińca funkcjonującego pod pieczą zakonu. Na swojej drodze napotyka Carlite, dziewczynkę odsuniętą przez siostry oraz resztę otoczenia ze względu na jej niepokojące zachowania. W tym miejscu zaczynają się dziać rzeczy, przez które zaczyna kwestionować swoją wiarę i zostaje wciągnięta w przerażający spisek.
Rzuć okiem: Godzilla i Kong: Nowe Imperium – recenzja filmu. History Tv po północy
Pierwsze chwile z Omen: Początek zapowiadają nam zwykły i do bólu generyczny horror. Wszystkie klisze wylewają się jedna za drugą z ekranu i nie ukrywam, że zwątpiłem w ten tytuł. Jednakże to, co wyróżnia ten film, to właśnie jego omenowość. Prequel kultowej produkcji stoi mocno na własnych nogach, ale z wielkim szacunkiem patrzy w stronę swojego starszego brata i nie tylko. Reżyserka Arkasha Stevenson stworzyła dzieło, z którego czuć inspiracje klasykami kina grozy z Dzieckiem Rosemary, Opętaniem i oczywiście Omenem. Artystka świetnie buduje niepokój i faktycznie może Początek nie straszy, ale trzyma w napięciu. Dodatkowo film bardzo dobrze prowadzi nas przez historię głównej bohaterki, powoli odkrywając nam skrawki jej charakteru, przeszłości i problemów. Jedynym wyjątkiem jest ostateczny twist fabularny, który jest wyczuwalny od połowy filmu, a konkretnie od momentu otwarcia się Margaret przed Carlitą.
Rzuć okiem: Tylko nie ty – recenzja filmu. Otwórz brudne okno
Aktorsko obsada wypada znośnie. Wcielająca się w rolę Margaret Nell Tiger Free, wypada przekonująco oraz szarżuje wyłącznie wtedy, kiedy trzeba. Powiedzmy sobie jednak szczerze, że reszta nie miała zbyt wysoko podniesionej poprzeczki. Ani Sofia Braga, ani Ralph Ineson (idealny casting), a w szczególności Bill Naghty nie dostali zbyt dużo czasu ekranowego, czy kwestii, żeby się wykazać. Jednak, jeśli coś odstrasza nas od typowych horrorów to przeważnie aktorstwo. Tutaj tego nie ma.
Jedynym, czego można by faktycznie się czepić, to brak znalezienia złotego środka pomiędzy wątkami satanistycznymi a cielesnymi. Omen: Początek działa najlepiej, kiedy nie próbuje nam na siłę wpychać piekielnych poczwar, czy innych czartów, a właśnie skupia się na cielesności, wokół której zbudowany jest poniekąd cały spisek. Nawet zestawienie postaci Margaret z jej współlokatorką i ich odmiennych wizji przystąpienia do zakonu wynikają z aspektu ciała i wolności. Nie rozumiem, po co na siłę wpychać komputerowe potworki, kiedy to właśnie obawa przed utratą swobody, wolnej woli działa tu tak wybornie?
Dodaj komentarz