Na okładce Ostoi Johana Benvenuto nie bez powodu widnieje lew. To podprogowy przekaz mówiący jasno – Ostoja jest król abstraktów, tak jak lew jest król dżungli. Tylko czy na pewno?
Ostoja niewątpliwie zalicza fantastyczny start i niesamowicie ciepłe przyjęcie. Dość powiedzieć, że na dzień 31.05 zajmuje 4 miejsce w rankingu gier abstrakcyjnych BGG. Czwarte! W nieco ponad miesiąc wyprzedzając takie klasyki jak Sagrada, Calico czy Santorini. Póki co ustępuje jedynie pierwszemu Azulowi, YINSH będącemu częścią serii GIPF oraz Kaskadii. Nie ma co ukrywać, gracze pokochali Ostoję, pomyślałem więc że i ja sprawdzę, o co to całe zamieszanie.
Osobiście bardzo lubię abstrakty, a Kaskadia to jedna z moich ulubionych gier. Absolutnie uwielbiam i bardzo doceniam elegancję zasad takich planszówek. Co rozumiem pod tym pojęciem? Maksymalne uproszczenie mechanik przy jednoczesnym zachowaniu głębi rozgrywki. Upraszczając – prościutkie zasady, rozgrywka wymagająca wytężenia szarych komórek. No i właściwie Ostoja wpisuje się w to znakomicie z jednym dodatkowym atutem – jest naprawdę śliczną grą!
Rzuć okiem: Biały Zamek – recenzja gry planszowej. 白鷺の宮廷へようこそ
W niewielkim pudełku znajduje się bardzo ciekawy organizer, który pozwala zachować porządek i niweluje problem fruwających elementów. Wnętrze zostało podzielone mniej więcej na pół kartonową przegródką, gdzie jedna z części ma zamykane wieczko! Pod nim znajduje się jeszcze jedna mała przegródka, dzieląc przestrzeń i pozwalając trzymać w jednej część elementów, w drugiej karty. No i tu znajduje się kolejny genialny, acz drobny myk, o którym nie sposób nie wspomnieć. Jedna ze ścianek organizera ma specjalne wycięcie, w które możemy włożyć palucha chcąc wyjąć karty. Niby nic, a jednak prawdziwy powiew świeżości.
Same elementy zresztą też prezentują się zachwycająco, z płytkami terenów na czele. Piękne kolory, piękne ilustracje na kartach, wszystko wygląda jak najwspanialszy deser, na widok którego cieknie ślinka. No ogólnie wszystko jest cacy, a jedyną taką małą pierdołką, której można by się czepić to grubość kart. Właściwie cienkość. Może gdyby były w nieco wyższej gramaturze to by mi się nie odkształcały i wyginały. Ale to jakoś specjalnie ani nie przeszkadza w zabawie ani nie psuje dobrego wrażenia wizualno-estetycznego. Jak już przy mankamentach jesteśmy, to tylko wspomnę, że gra ich właściwie nie ma. No może po za błędem natury chochliko-drukarskiej – w puntkowanie Bociana wkradł się błąd. Zamiast 6 daje 4 punkty i należy pamiętać, żeby inaczej go liczyć.
Rzuć okiem: Rauha – recenzja gry planszowej. Szary to nie tylko kolor
Ostoja to takie dziecko szalonego czworokątu, czerpiące sporo od rodziców, ale stojące mocno na własnych nogach. Zasadniczo zabawa polega na tworzeniu siedlisk, w których zadomowią się różne zwierzęta, przez co nasza kraina przynosić będzie punkty zliczane na koniec gry. Oczywiście, kto zdobędzie ich najwięcej wygra całą rozgrywkę. Dobieranie płytek od razu przywodzi na myśl Azule – wybieramy jedne z pośród kilku zestawów składających się 3 elementów. Dokładanie ich planszę przypomina Calico, jest ciasno i trzeba się nakombinować co gdzie wsadzić, żeby miało to ręce i nogi. Możemy też kłaść jedną płytkę na drugiej jak w Pracowni Snów. A wszystko po to, żeby realizować cele zwierząt jak w Kaskadii. Dokładne zasady i przebieg rozgrywki poznacie TUTAJ. Ja tylko wspomnę że zapoznanie się z instrukcją zajmuje jakieś 5 minut i właściwie nie wymaga ponownego zaglądania. W praktyce oznacza to, że Ostoja jest łatwa do nauczenia zarówno siebie samego jak i innych graczy. Naprawdę prosta. Dość powiedzieć, że trzeba się tylko nauczyć trzech rodzajów akcji i zapamiętać co na co można kłaść, co wbrew pozorom w trakcie rozgrywki jest super intuicyjne.
Rzuć okiem: Marvel Zombies: Rewolucja Bohaterów – recenzja gry planszowej. Zombicide Lite
Za prostotą zasad idzie też prosta rozgrywka, której jednak banalną absolutnie nie można nazwać. Cała zabawa w układanie tych płytek w taki sposób, żeby realizować jak najwięcej celów, mając jednocześnie z tyłu głowy możliwość dobrania kolejnych oraz jeszcze samo punktowanie za rodzaje ułożonych terenów to naprawdę niezła gimnastyka mózgu. Osobiście jestem naprawdę zachwycony zakupem. Póki co mam ochotę cały czas do Ostoi wracać i starać się robić lepsze i lepsze wyniki. Tym bardziej że to tytuł naprawdę uniwersalny. Spokojnie można bawić się z ośmiolatkami, bez górnej granicy. Działa w każdym składzie osobowym prawie tak samo dobrze, chociaż w parze najbardziej rzuca się w oczy mały przemiał kart na “rynku”. Gra sprawdza się też świetnie jako łamigłówka solo, tym bardziej że trwa 15-20 minut. Wiadomo, im więcej osób tym dłużej, ale jeśli do stołu nie zasiada filozoficzny kwartet to myślę że nie zejdzie dłużej niż 30-35 minut razem z setupem. Cena w sklepach to ok. 115 zł i myślę, że jak za grę, która z naszego stołu właściwie ostatnio nie schodzi, a do tego jest naprawdę porządnie wydana, to jest całkiem uczciwie.
Źródło głównej grafiki: materiały prasowe // Rebel // FlowPOP
Dodaj komentarz