Tekst powstał we współpracy z Ukraina! Festiwal Filmowy. Publikacja niesponsorowana.
Smak wolności to ukraiński filmowy hit, który z miejsca podbił kina naszych wschodnich sąsiadów. Za sprawą Ukraina! Festiwal Filmowy produkcja zadebiutowała w Polsce w maju, ale wróciła niedawno przy okazji 9. edycji wydarzenia. Dzięki organizatorom mogłem sprawdzić, czy sukces komercyjny był równy artystycznemu.
Ukraińska produkcja opowiada losy młodej dziewczyny, kucharki o imieniu Waria. Dziewczyna traci pracę, ponieważ nikt nie chce jeść jej potraw, które nie pasują do przydrożnej kawiarni. Załamana brakiem wsparcia i zrozumienia decyduje się uciec do dużego miasta, ukraińskiej stolicy gastronomii, czyli Lwowa. Miła, energiczna, dowcipna ma jeden cel – pokazać, że jest w stanie zostać szefową kuchni w restauracji na wysokim poziomie. W pracy pomaga jej książka autorstwa Olgi Franko (będąca inspiracją filmu Smak wolności), ukraińskiej autorki bestsellerowych książek kucharskich.
Kurczę, ja wiem, że pierwsze, co pomyślicie, to, że Smak wolności to kolejna komedyjka o spełnianiu marzeń. Oczywiście zgadzam się z taką opinią w stu procentach, ale powiedzcie szczerze – Kto nie lubi takich opowieści? Produkcja prosto z Ukrainy ma wszystko, co mogłoby obronić na naszym rynku filmowym.
Rzuć okiem: Prawdziwy ból – recenzja filmu. List miłosny do Polski
Zacznijmy od samej fabuły, która powiedzmy wprost, nie zaskakuje, ale wnosi sporą ilość przyjemnego ciepła. Dostajemy tutaj połączenie naszego rodzimego Kogla-Mogla, disneyowskiego Ratatuj z elementami znanymi z każdego rom-comu. W szczególności wspomnienie kultowej produkcji Myszki Miki może was zaskoczyć. Ale jak inaczej nazwać fakt, że naszej Warii pomaga jej wyobrażenie samej Olgi Franko? Toż to wschodnia odpowiedź na Remiego i jego relację Augustem Gusteau. Takie z pozoru dziwne połączenie sprawia, że Smak wolności potrafi zaskakiwać, pomimo swoich ograniczeń gatunkowych.
Szczególnym powodem, żeby obejrzeć film jest jego główna bohaterka, Waria. Iryna Kudashova fajnie odnajduje się w swojej roli, emanując charyzmą i ciepłem, a nam trudno oprzeć się jej urokowi. Filmowa Olga Franko, czyli Irma Vitovska nadaje produkcji sporo elegancji i poczucia obcowania z postacią – ikoną. Ciekawostką dla Was będzie fakt, że występuje tu polski Tomasz Sobczak, znany na przykład z Kamczatki.
Rzuć okiem: Paddington w Peru – recenzja filmu. Wymowne spojrzenie w kierunku twórców
Tak, jak pomysł na produkcję jest ciekawy, to niestety nie broni go do końca sam scenariusz. Smak wolności posiada jeden element fabularny, który sprawia, że można na chwilę stracić wiarę w naszą Warię. Otóż, młoda kucharka w związku z swoim brakiem doświadczenia w poważnej kuchni ucieka się do… (teraz można zgadywać) KŁAMSTWA. Oczywiście, że zabawa z prawdą w CV to rzecz powszechna w życiu realnym, jak i w filmach, to niestety ten zabieg jest w przypadku komedii już totalnie wyeksploatowany i nie intryguje, a wręcz irytuje.
Pewną dozę irytacji wprowadza również oświetlenie w całym filmie. Z jednej strony postawiona na w miarę naturalne światło latarni, lamp i żarówek, co powoduje, że większość scen nocnych potrafi zbyt ciemna, ale to akurat nie przeszkadza w samym odbiorze. Aczkolwiek momentami widać, że Smaku wolności blisko do baśni dla dorosłych i w takich chwilach twórcy już zaczynają się bawić oświetleniem. Zazwyczaj kończy się to totalnym prześwietleniem prowadzącym do lekkiego bólu oczu. Na szczęście takich scen jest niewiele i nie trwają zbyt długo.
Jednakże, co wyróżnia produkcję na tle innych, to wszystkie kwestie kulinarne pełniące tu istotną rolę. Widać, że scenom gotowana poświęcono dużej uwagi i ani przez sekundę nie mamy poczucia fałszu związanego z tym co na ekranie. Dodatkowo Smak wolności prezentuje w tym aspekcie piękny morał mówiący o nie odrzucaniu, a wręcz pokochaniu swojego gastronomicznego dziedzictwa. Świetnie to się uzupełnia z samą obecnością postaci Olgi Franko, co tylko potęguje szacunek twórców do kuchni ukraińskiej.
Dodaj komentarz