The Electric State – recenzja filmu. Słabe, ale chociaż drogie

Całkiem niedawno narzekałem, że Netflix wydał kupę kasy na niezbyt świeże pomysły Snydera. Wygląda na to, że to nie była wtopa, a część dłuższej strategii, którą The Electric State kontynuuje.

Gorące nazwiska w obsadzie, gorące nazwiska za kamerą, roboty, akcja i ponad 300 baniek. Wydawałoby się, że czeka nas prawdziwy hit. Zresztą, kto wie, oglądalność jest naprawdę niezła i pewnie to jest miara sukcesu wielkiej korporacji, ale jeżeli o mnie chodzi – wyszedł po prostu paździerz.

Na papierze Electric State prezentuje się znakomicie. Alternatywna, retro-futurystyczna historia, w której roboty stanęły do walki o swoje prawa i wolność. Wojna ta zakończyła się podpisaniem traktatu, przez który roboty zostały zesłane do rezerwatu za wielkim murem. Za kamerą bracia Russo, twórcy hitowych filmów z Kapitanem Ameryką, na plakacie Chris Pratt i Millie Bobby Brown. Do tego Tucci, Ke Huy Quad, na dubbingu Harrelson, Tudyk, Brian Cox, Anthony Mackie. Ba, nawet Giancarlo Esposito i Colman Domingo się pojawiają! Scenarzyści też z ciekawym portfolio – Narnia, Avengers, Opowieści z pętli. Muszę przyznać, uwierzyłem w sukces i dobre kino.

Od lewej: Ethan Skate (Stanley Tucci), Keats (Chris Pratt), Cosmobot (Alan Tudyk), Michelle (Millie Bobby Brown) i Herman (Anthony Mackie)/© 2024 Netflix. Used with permission

Rzuć okiem: Mickey 17 – recenzja filmu. Jak żyć Panie kongresmenie?

To był błąd. Nie popełniłem go przy innych „hitach” Netflixa. Rebel Moon, Czerwona Nota czy Gray Man to produkcje, do których podchodziłem z dużą rezerwą. No, może chciałem wierzyć że Snyder się w końcu odbuduje, ale byłem gotów na kiepskie kino. Przy The Electric State jakoś się dziwnie się łudziłem, że to będzie naprawdę świetny block buster, wszystko na to wskazywało, nie? Ehh…

Od samego początku podążamy za bohaterką graną przez Millie Bobby Brown, Michelle. Dziewczyna straciła w wypadku rodzinę, w tym ukochanego brata. W jej życiu pojawia się pewien robot, rusza na poszukiwania, siła przyjaźni, coś tam, poznaje Keatsa (Chris Pratt) i kilka robotów, bla bla. Nuda. Serio. Pierwsze 10 minut właściwie tłumaczą wszystko i przez kolejne dwie godziny film nie umie zaskoczyć absolutni niczym. To taka scenariuszowa kalka kina lat 90, zlepek zgranych motywów i klisz. Nawet nie to jest najgorsze, bo takich filmów jest sporo i niektóre nadal potrafią zrobić coś, czego Electric State za cholerę nie potrafi – dostarczają emocje.

Padlinoboty / © 2024 Netflix. Used with permission

W ten film po prostu nie da się uwierzyć. Jest płaski. Bracia Russo zrobili ładną wydmuszkę za ponad 300 baniek, tylko pogratulować. To jest w ogóle ciekawy case, bo rzeczy dla MCU wychodzą temu duetowi znakomicie. A jak tylko dostają wolną rękę to się okazuje że po za ładnym obrazkiem niewiele tam się udaje. CherryGray Man to przecież też niewypały za niemałe pieniądze. The Electric State nie ma żadnego wyrazu i naprawdę stoi to tylko na bardzo udanej animacji i niezłych efektach. No, może jeszcze dubbing jest niezły. Po za tym wieje nudą i absolutnie niczym nie trzyma przy ekranie. Ja obejrzałem do końca żeby z czystym sumieniem napisać recenzję. Oh boy, w tym filmie nie ma nawet jednego twistu!

Rzuć okiem: Emilia Perez – recenzja filmu. Jedno wielkie ALE

Przez dwie godziny spacerujemy sobie w stronę finału. Bohaterowie się za bardzo nie rozwijają, relacje są sztuczne i zupełnie niewiarygodne, do tego umówmy się – Bobby Brown nie jest jakoś wybitnie utalentowana, do tego jej bohaterka strasznie irytuje, a Chris Pratt? Znowu gra Star Lorda i sam już nie wiem, czy tego od niego oczekiwano, czy samemu Prattowi się nie chciało czy, co najgorsze, jest po prostu tak przeciętnym aktorem z bardzo wąskim repertuarem.

Co najśmieszniejsze, gdyby na ten film nie wydano tak horrendalnej kwoty, to pewnie bym go sam ciut lepiej ocenił. Nadal byłoby to do bólu nijakie, bez serducha, ale taki o, przygodowy film do niedzielnego kotleta. Kosmiczne pieniądze niosą za sobą jednak pewne oczekiwania, zdecydowanie większe niż „fajne roboty”, lasery i wybuchy. Powiem szczerze, że jak słaby by nie był Rebel Moon, to jakby ktoś mi kazał teraz wybierać co mam obejrzeć, to biorę obie części tej snydorwskiej epopei w wersji reżyserskiej bez zastanowienia. Z jednego prostego powodu – w The Electric State nie ma nic. Grama emocji, życia i jakiejkolwiek radości. To dzieło do bólu generyczne i okropnie nijakie. Wykalkulowany, korporacyjny produkt w formie popkulturowej papki, mielonki klisz, schematów i motywów.

Na dobicie jeszcze dodam że mniejszych cech kiepskiego Block bustera – ma słabiutkiego villania bez sensownej motywacji i strasznie mi przykro, bo Stanley Tucci to fantastyczny aktor. A, jeszcze jedna rzecz. Czasami odnoszę wrażenie, że bracia Russo chcą przemycić coś głębszego, jakieś przesłanie, komentarz społeczny. I albo to jest jakiś zupełny przypadek albo po prostu tak cholernie nieudolne, że nie pozostaje nic, tylko zazgrzytać zębami. Powierzchownie, łopatologicznie, po macoszemu. Naprawdę nie wiem po co ten film powstał.


https://linktr.ee/flowpop

Electric State – ocena filmu

Electric State – ocena filmu
3 10 0 1
Straszna filmowa mielizna. Nie czuć zaangażowania, nie czuć serducha, wyszła korporacyjna wydmuszka. Roboty fajne, ale to za mało żeby ocenić film pozytywnie. A tak nudnej fabuły to już naprawdę dawno nie widziałem. Zamiast powiewu świeżości wyszedł odór zgnilizny, ale za to za 300 milionów dolarów.
Straszna filmowa mielizna. Nie czuć zaangażowania, nie czuć serducha, wyszła korporacyjna wydmuszka. Roboty fajne, ale to za mało żeby ocenić film pozytywnie. A tak nudnej fabuły to już naprawdę dawno nie widziałem. Zamiast powiewu świeżości wyszedł odór zgnilizny, ale za to za 300 milionów dolarów.
3/10
Total Score

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *