Ile razy zmieniano tytuł tej produkcji? Chyba więcej niż jest dostępnych odcinków. Ale już mniejsza, bo najważniejsze, że To Zawsze Agatha już zdążyło zadebiutować i się zakończyć.
Każda kolejna produkcja Marvela debiutuje z dziwną aurą. Powiedzcie mi, ale czy jest jakaś inna seria filmów/seriali, która podczas premiery ma wokół opinię lub nadzieje na poprawę poziomu franczyzy? W tym przypadku jedynie Star Wars może się równać z MCU, choć tutaj mam wrażenie, że fandom już dawno spalił dziedzictwo Gwiezdnych Wojen. No dobra, ale my tu mówimy o superbohaterach, a nie kosmicznym piu-piu. A więc… To Zawsze Agatha raczej nie uratuje Kevina Feige, ale nie można mówić o zawodzie, czy rozczarowaniu.
Przy okazji najnowszej produkcji MCU wracamy do Agaty Harkness, nemezis Wandy Maximoff z WandaVision. Od wydarzeń w Westview już minęło trochę czasu, a nasza protagonistka dalej nieświadomie mierzy się z konsekwencjami walki z Scarlett Witch. Wszystko się zmienia, kiedy w jej domu pojawia się tajemniczy nastolatek, a ona odzyskuje swoją świadomość. W celu zdobycia dawnej mocy wyrusza na Drogę Wiedźm. Na końcu czeka potęga, nie tylko na nią, ale i innych członków Kręgu.
Rzuć okiem: Rick i Morty: Anime – recenzja anime. Filozofia zamiast szaleństwa
Tak, jak można zobaczyć po opisie fabuły To Zawsze Agatha to historia dziejąca się zupełnie poza aktualnym Multiverse Saga w MCU. Dostajemy swojego rodzaju spin-off, który w momencie oglądania nie wygląda na jakiś istotny dla całości rozdział. Choć na tę chwilę nic w Marvelu nie ma ładu i składu, ale to nie o tym teraz.
Najnowszy serial skupiający się na Agacie Harkness wprowadza do tego świata zupełnie nowe postacie. Poznajemy Dzieciaka, Jennifer – wiedźmę od eliksirów, Alice – wiedźmę ognia, Lilię – jasnowidzkę oraz Rio – zieloną wiedźmę. Każda z nich rozwija czarodziejskie wątki poznane w WandaVision, co jest fajnym przewodnikiem do tego, jak ten dział historii w MCU może wyglądać w przyszłości. W szczególności każda chwila spędzona z Agatą to kolejny zastrzyk nowych wiadomości. Wiąże się to oczywiście z nieustanną ekspozycją, ale nie mogę powiedzieć, żeby w tym przypadku to nie działało.
Rzuć okiem: Uzumaki – recenzja anime. Czy 20 minut ratuje serię?
W przeciągu całego sezonu To zawsze Agatha skupiamy się praktycznie cały czas na relacji Agaty z tajemnicznym Dzieciakiem. Wokół tej relacji śmierdzi oczywistym twistem fabularnym na kilometr. Ba, jest to nam skrupulatnie wpychane do głowy, więc ten wielki announcement związany z nastolatkiem jest nieco zabawny, a może nawet żenujący, ale na szczęście twórcy zapewnili inne fikołki w tej historii. I na ich szczęście są całkiem dobre.
Jednakże serial cierpi na wiele bolączek, które mogą stać się w ostatnim czasie symbolem Marvela. Dostaliśmy dużo postaci wydających się ważnych dla To zawsze Agatha, ale tak naprawdę ciężko mieć tu wrażenie, jakoby dano wszystkim tyle samo czasu na rozwinięcie ich wątku. Odkładamy na bok relacje wspomnianej wcześniej dwójki, bo to duet napędzający magiczną zabawę. Jednak kurczę, czy serio nie było chwili, żeby nieco rozwinąć genezę Alice, Jennifer, czy w końcu Rio? Przez całą produkcją widzimy wyłącznie w szerszym spektrum postać Lillii. W tym miejscu żal w szczególności postaci granej przez Aubrey Plazę, bo jest istotna nie tylko w kontekście serialu, ale całego uniwersum.
Wszystko to nadal można wybaczyć, bo po prostu ta historia momentami wciąga, a postacie można polubić, bądź potępić. Więc oglądając, jesteśmy w stanie zwyczajnie coś poczuć. Niestety jest jeden element, który umiejętnie odbierał mi radość z oglądania To zawsze Agatha, a mam tu na myśli sceny kręcone w ciemności. Ewidentnie komuś się nie udało wyważyć oświetlenie, więc w konsekwencji dostajemy sceny, w których nie widzimy absolutnie nic. Serio, musiałem wyłączać światło w pokoju, żeby momentami coś dostrzec na ekranie. Już pomijam wdzierającą się co chwilę na ekran Ballady o Drodze Wiedźm. W pierwszym odcinku faktycznie im wyszła, ale jeśli już ją słyszysz 10. raz, to można mieć dosyć.
Dodaj komentarz