Nie jestem jakimś super zwolennikiem dużych i ciężkich gier. Przynajmniej nie byłem do niedawna, bo Voidfall nieco zmienił moją percepcję. To udające 4X euro okazało się grą… no właśnie, jaką?
Voidfall jest duży. Robi się tym większy, im więcej osób zasiądzie przy stole, co zasadniczo sprawia że bez wielkiego stołu kolegów nie ma co zapraszać. Nawet partie solo ledwo byłem w stanie upchać, a te kolejne, trudniejsze scenariusze wynosiły mi część elementów na stolik kawowy postawiony obok. No jest potężnie.
Podstawowymi elementami, zabierającymi dość miejsca na stole, są obszerne plansze graczy i sam obszar galaktyki, zbudowany ze sporych heksów. To głównie tutaj dzieje się magia. Dochodzi jednak jeszcze plansza Galaktyki, całe mnóstwo żetonów, kilka rodzajów kart, a do gry solo jeszcze jedna plansza. Mnóstwo towaru. Do tego w dużym pudle znajduje się jeszcze sporo lektur. Są instrukcja, glosariusz, kompendium, a jeszcze do tego świetne podsumowanie całej ikonografii, które zajmuje 4(!) Strony A4. Warto oczywiście się zapoznać z każdą z tych ksiąg, aczkolwiek instrukcja wspólnie z kompendium świetnie prowadzą przez pierwszą partię, tak w trybie rywalizacyjnym jak i koopie/solo. W pierwszym gracze walczą ze sobą, w drugim współpracują, starając się uzbierać więcej punktów niż gra.

Jak już przy kompendium jesteśmy to się chwilkę nad nim pochylę, bo to świetna rzecz. Muszę przyznać, że nie spodziewałem się, że do tak dużej i złożonej gry można tak łatwo wprowadzić graczy. Zamiast rzucić samą instrukcję, to przygotowano kilkuetapowe wprowadzenie, prowadząc przez kolejne z 3 cykli rozgrywki za rączkę. W każdym cyklu gracze poznają kolejne elementy gry, skupiają się tylko na wybranych mechanikach, by na końcu poskładać to sobie do kupy. No i kompendium zawiera scenariusze, których, tak jak pozostałych elementów, tez jest dużo. Przygotowano je z dużą pieczołowitością, dla każdego wariantu rozrywki i każdego składu osobowego, z uwzględnieniem różnych poziomów trudności.
Rzuć okiem: Na dnie morza – recenzja gry planszowej. Faktycznie, do dna bliżej niż dalej
No ale może trochę więcej o samej grze, co? Voidfall na pierwszy rzut oka wygląda jak kosmiczne 4X. Są statki kosmiczne, są zasoby, jest rozwój frakcji. W gruncie rzeczy to jednak po prostu doskonale zaprojektowane, ciężkie i do bólu policzalne euro. Chociaż kilka tych Xów w grze i tak się znalazło, z eXpand i eXploit na czelę, z delikatną nutką eXterminate. A czemu policzalne? Bo elementów losowych jest naprawdę bardzo mało. Głównie sprowadza się to do kart wydarzeń losowanych na początek każdego cyklu. Właśnie, cykle. Są trzy, każdy podzielony na mniejsze tury, a ich liczba z kolei jest już zależna od kart właśnie. Każdy duży cykl kończy się punktowaniem i najazdem tzw. Zrodzonych z pustki (eng. Voidborn). Po za samymi wydarzeniami i określoną na dany cykl punktacją w sposób losowy, wszystko inne jest jawne i policzalne.

Zwłaszcza walka. Tutaj nie ma żadnego elementu losowego, możemy co do joty wyliczyć przebieg walki i jej wynik. I nie, nie oznacza to, że większa armia zawsze wygrywa, ale przeprowadzanie ataku po prostu nigdy nie wiąże się z ryzykiem. Tak samo, na podstawie określonych reguł gracze doskonale wiedzą, który ich sektor najadą Voidborni i z jaką siłą. W gruncie rzeczy więc wszystko sprawdza się do optymalizacji.
Rzuć okiem: Herbaciany ogród – recenzja gry planszowej. Miłego dzionka i smacznej herbatusi
Sama rozgrywka opiera się na możliwie najefektywniejszym wykorzystywaniu zasobów, akcji, flot, aby po prostu gromadzić punkty. Dróg do zwycięstwa i możliwości punktowania jest całkiem sporo, na co wpływ ma kilka czynników. Przede wszystkim – asymetryczne frakcje. Każda rasa kosmitów działa troszkę inaczej – np. Daje różne bonusy z posuwania się na torach Cywilizacji, ma inne zdolności, rozpoczyna z innym układem sił, surowców i startową technologią. De facto jednak to, za co zapunktuje się w danej rozgrywce w dużej mierze zależy od samych graczy. Służą do tego miedzy innymi karty agend. Występują w 4 rodzajach, a każdy rodzaj punktuje za określone elementy gry.
Rzeczą, którą gracze robią obowiązkowo w każdej turze, jest zagranie wybranie karty akcji i odpalenie dwóch z trzech przedstawionych możliwości. Przy odpowiednim zarządzaniu i posiadaniu właściwych elementów często można też odpalić wszystkie 3 akcje z karty. Tutaj też bywa asymetrycznie, różne frakcje mają niektóre karty wymienione na pasujące bardziej do ich stylu gry. Całkiem sprytny mechanizm, aczkolwiek zaczyna to lepiej hulać bo dobrym zapoznaniu się z możliwościami, gdzieś w trakcie drugiego cyklu.

Rzuć okiem: Azul: Pojedynek – recenzja gry planszowej. Lepsze wrogiem dobrego
Muszę przyznać, że to wszystko jest to cholernie wciągające! Miałem pewne obawy związane z rozgrywką w Voidfall. To ogromna gra, z wysokim progiem wejścia i i długą rozgrywką. Sam setup potrafi zabrać naprawdę sporo czasu, więc jak już się zagra i pokocha, to myślę że warto rozważyć zakup jakiegoś insertu. Wracając jednak do moich obaw – te dość szybko zaczęły się rozwiewać przy pierwszej partii z kompendium w jednej ręce i instrukcją w drugiej. Tak, było to czasochłonne, ale ostatecznie jak już kliknęło, to kolejne partie leciały zgrabniutko. Zwłaszcza że plansza Galaktyki doskonale, etap po etapie, przeprowadza graczy przez rozgrywkę.
Kluczowe okazuje się zrozumienie ikonografii, której jest sporo. Właściwie to niemalże tylko w ten sposób gra się z graczem komunikuje, na każdym elemencie znajdują się ikonki. W momencie, kiedy się załapie co jest co, to wszystko się jasne, proste i zrozumiałe i trzeba przyznać jedno – to jest jedna z najlepiej zaprojektowanych w tym względzie gier jakie grałem. Ikonografia jest doskonale przemyślana, nie sprawia żadnych problemów i potrafi wyjaśnić bez słów niemalże każdy element gry. Wspaniała sprawa.
Rzuć okiem: W co będę grał w tym roku, czyli najciekawsze zapowiedzi polskich wydawców
Wykonanie to w ogóle kolejny mocny punkt Voidfalla. Za ilustrację odpowiada jeden z moich ulubieńców, Ian O’Toole, więc siłą rzeczy warstwa wizualna bardzo mi się podoba. Chociaż, niestety, tych ilustracji nie ma aż tak dużo jak bym sobie tego życzył. Pozostałe elementy są niczego sobie, nie ma za bardzo miejsce na czepialstwo i jak już wspomniałem, pod kątem UX projekt jest świetny. Chooooociaaaaaż… momentami bywa mało czytelnie na głównej planszy, kiedy pojawi się tam za dużo elementów, ale to już naprawdę takie na siłę. W ogóle moim ulubionym bajerem w grze są plansze zasobów składające się z 10 diali, po jednej stronie przedstawiające produkcję danego zasobu, po drugiej jego stan magazynowy.
Rewelacyjnym elementem gry okazają się też Zrodzeni z pustki, co do których również miałem wątpliwości. Bałem się, że to będzie taki bezsensowny przeszkadzasz, mini gierka do odbębnienia. Na szczęście tak nie jest, voidborni i idąca za nimi korupcja są stałym, integralnym elementem rozgrywki, z którym na bieżąco trzeba sobie radzić i którym należy odpowiednio zarządzać. Korupcja utrudnia rozgrywkę nie tylko na sektorach, ale też chociażby na planszach graczy. Uniemożliwia np punktowanie za agendy czy zbieranie bonusów z torów cywilizacji.
Voidfall porwał mnie na długie godziny. Tak spędzane ze znajomymi, jak i w samotności. Tryb solo autorstwa Turcziego, raz jeszcze, dostarcza fenomenalnej zabawy. Mało jest gier, które potrafią przynieść tyle satysfakcji, spełnienia, ale też sporych emocji. Zwłaszcza kiedy zaczynasz dostrzegać jakiś sprzyjający układ elementów i wiesz, że przeciwnik też to widzi i zaczyna się wyścig do sektora. Coś wspaniałego. Czuję, że Voidfall na długo zagości w mojej kolekcji, stając się bezapelacyjnie jedną z najlepszych gier wydanych w 2024 roku.
Dodaj komentarz