Czas na kolejną porcję wrażeń z rozgrywek minionych tygodni. Na szczęście mamy już pełną jesień, a to oznacza tylko coraz więcej planszówek!
W sumie graliśmy w sporo tytułów, w tym całkiem nowych, ale wybrałem trzy, które z różnych powodów wydały mi się najbardziej interesujące do opisania, czyli Salton Sea, Rivages i Zamiast Nas. Co do każdej z nich miałem pewne oczekiwania, nie wszystkie jednak były w stanie im dorównać.
SALTON SEA
Tegoroczna premiera od Devir, czyli hiszpańskiego wydawcy, który za sprawą Białego Zamku wpadł na mój radar. Kolejne nieduże, wypakowane po brzegi pudełko skrywające kawał wymagającej gry. Mnie, jak zwykle, najbardziej zaciekawiła tematyka gry – wydobycie solanki i przerabianie jej na energię geotermalną i lit. Wszystko dzieje się w Kalifornii, gdzie tytułowe Jezioro Salton się znajduje. No i jestem jedną z niewielu osób, którym gra spodobała się wizualnie, z okładką w pięknych, pastelowych barwach na czele.
Co do samej gry, to pierwsze wrażenia po rozgrywkach solo i dwuosobowych są naprawdę, jeśli o mnie chodzi, pozytywne. Nie mogę jednak tego samego powiedzieć o Mojej Żonie, której gra w ogóle nie siadła i to dokładnie przez to, co mnie do niej przyciąga. Czyli niezwykle ciasnej ekonomii. W tej grze ciągle czegoś brakuje, więc planowanie ruchów i ich egzekucja muszą być wręcz chirurgicznie precyzyjne. Składa się na to głównie ultra ciekawy zabieg z pieniędzmi, które jednocześnie są kartami akcji. Im wyższa wartość, tym mocniejsza akcja, której pozbycie się celem opłacenia innych działań potrafi być naprawdę bolesne. Całość jest mocno skondensowaną mechanicznie łamigłówką, która świetnie działa na dwóch graczy, zabawa solo też bardzo przyjemna. Myślę, że na 3-4 graczy może być tylko trudniej, bo kart na rynku procentowo z każdym graczem przypada coraz mniej na jedną osobę.
Na ten moment jak najbardziej mam ochotę na kolejne rozgrywki i gra zostaje na półce tuż obok Białego Zamku, którego po czasie jestem jeszcze większym fanem niż na samym początku. Zdaję sobie sprawę, że Salton Sea to nie gra dla każdego. W przeciwieństwie do wielu gier euro, nie daje dużo pola do rozwoju i rozhulania silniczka, wymagając raczej bieżących działań. Jedyny mój problem póki co to tory korporacji, które wydają się zupełnie nieefektywne z ekonomicznego punktu widzenia i gra tym samym nie zachęca do korzystania z nich.
RIVAGES
Essenowa nowość i gra, na którą czekałem i miałem nadzieję szybko dorwać w łapki. Pisałem o tym TUTAJ. Jestem fanem wykreślanek i jak najbardziej lubię od czasu do czasu zagrać w coś lekkiego, szybkiego i przyjemnego. W takich kategoriach Rivages sprawdza się fantastycznie. To stosunkowo prosta gra, z vibem podobnym do np. Wysp Tukana od Moria Games. Co turę gracze wykreślają na swoich mapach wysp pola zgodnie z posiadanymi kartami eksploracji. Te jednak co turę zmieniają właścicieli i dopiero w pełni wyczerpane karty są wymieniane na nowe. Tworzy to interesujący draft, w którym z jednej strony jest zamknięty obieg, wciąż jednak dochodzi do zmian.
Przy większej liczbie graczy jednak nie ma mowy o planowaniu ruchów, bo ciężko jest dokładnie zapamiętać karty, które były przekazywane. Nie wspominając już o tym, że jeszcze parę osób z nich skorzysta. Same karty posiadają po trzy rzędy symboli, które można wykreślać na mapie. Trzeba pamiętać jednak o dwóch rzeczach – można wybierać tylko jeden rząd z dwóch posiadanych kart i musi on być pierwszym od góry wolnym, nie wykreślonym rzędem. Samo wykreślanie jest proste – symbole odpowiadają rodzajom terenów i te, które oznacza się na planszy muszą sąsiadować z już wcześniej zakreślonymi.
Jest to wszystko bardzo proste i stosunkowo intuicyjne, wymaga jednak nieco więcej zaangażowania i przemyślenia swoich ruchów niż wspomniane Wyspy Tukana. Tym bardziej, że samych możliwości przeprowadzenia swojego ruchu jest również nieco więcej. Każda plansza mapy, którą otrzyma gracz, posiada zestaw zadań polegający na wykreślaniu określonych symboli czy rodzajów terenów. Dodatkowo gracze są w posiadaniu swoistych drzewek rozwoju, co wprowadza dodatkową asymetrie i dodaje troszkę strategicznej głębi.
Po pierwszych rozgrywkach jesteśmy zachwyceni. Jak już wspomniałem, jest to proste, szybkie i przede wszystkim niezwykle przyjemne. Również dzięki wysokiemu poziomowi wykonania i świetnej oprawie graficznej. Już teraz mogę śmiało powiedzieć, że to jedna z najciekawszych gier w kategorii rodzinnych wykreślanek.
ZAMIAST NAS
Udało mi się dorwać francuską kopię z drugiej ręki, dzięki czemu zapłaciłem sporo mniej niż za nówkę sztukę w sklepie. I to chyba bardzo dobrze. Co prawda jestem tylko po partiach solo, ale widzę już pewien wzór i nie sądzę, żeby dodanie kolejnych graczy miało coś zmienić. Głównie dlatego, że nie ma tutaj za bardzo pola do interakcji. Całość jest deckbuildingiem z budowaniem silniczka robiącego nam punkty. W zasadzie to budowaniem silniczków w liczbie mnogiej. Każda kolejna runda to identyczna łamigłówka polegająca na jak najefektywniejszym wykorzystaniu dobranych 4 kart. Pozwala to pozyskiwać zasoby do zakupu kolejnych kart oraz przynosi punkty.
Karty dobieramy w ciemno, wybierając jeden z 4 gatunków małp. Każdy ma trochę inne działanie, ważne jest umiejętne określenie potrzeb na kolejną rundę. Każda zakupiona karta bowiem zawsze trafia na wierzch talii. Ogólnie ta mechanika wydaje się całkiem przyjemna i póki co mam jeszcze ochotę potestować i spróbować w większym gronie. Boję się jednak, że na dłuższą metę Zamiast Nas nie ma już nic więcej do zaoferowania. Co rundę ta sama łamigłówka ale z innymi kartami i w sumie to tyle. Mimo wszystko obcowanie z nią jest bardzo przyjemne dzięki wspaniałej pracy Vincenta Dutraita. Ilustracje są rewelacyjne, ale… no nie mają sensu. W sensie tematyka gry. Małpy walczą dominację po upadku ludzkości w XXIII wieku. Tak bardzo się ten pomysł nie klei z mechanizmami że aż zęby zgrzytają. Szkoda.
Póki co jednak gry nie skreślam i dam jej jeszcze kilka szans, bo byłem już od jakiegoś czasu zainteresowany projektem i nie ukrywam – bardzo chciałbym ją polubić.
Źródło głównej grafiki: BGG / FlowPOP
Dodaj komentarz