X-Men ’97 – recenzja serialu. Nostalgia bait, tylko że nie

To naprawdę fajne, jak za słynną markę, taką jak X-men, bierze się ktoś, kto rozumie ją i funkcjonujących w jej ramach bohaterów. Czerpie ze źródeł pełnymi garściami, ale nie boi się dostosować i zrobić czegoś po swojemu, nie gubiąc nigdy esencji tego, co ekranizuje.

Tym właśnie się nowi, serialowi X-meni, świetną historią, która w końcu oddaje słynnym mutantom ich należyte miejsce w świecie ekranizacji . A mi się to bardzo podoba! 

Nie wiem czy jest jeszcze sens się o tym rozpisywać, ale na pewno warto, z kronikarskiego obowiązku, o tym wspomnieć. Otóż nowa animacja z mutantami jest kontynuacją X-men: The Animated Series, które swoją telewizyjną emisję zakończyło właśnie w 1997 roku. Mnie jednak za szczeniaka ominął seans tego klasyka, a próba w wieku niebezpiecznie bliskim jezusowego była… ciężkawa. Powiedzmy, że jako wychowany na Cartoon Network, jestem team Ewolucja. Nie zmienia to faktu, że mutanci są bliscy mojemu serduszku od bardzo dawna, tworząc wachlarz moich ulubionych postaci marvela. W każdym razie – mamy rok 2024, mija niespełna 30 lat, a animowani X-men wracają. „Oho, tonący Disney brzytwy się chwyta” możnaby pomyśleć. Nie powiem, sam byłem sceptycznie nastawiony. Upatrywałem w tym czysto komercyjną reanimację trupa, co miało przyciągnąć właśnie takich dziadów jak ja, wyrastających na różnych marvelowych animacjach i filmach Singera. Jak wspaniale, że się myliłem! No i od razu rozwieję ważną wątpliwość – tak, można oglądać bez znajomości The Animated Series. Jeszcze jak!

Rzuć okiemKaskader – recenzja filmu. O filmie w filmie w ramach filmu.

Właściwie jest jedna rzecz, która kupiła mnie całkowicie i o której chce mówić jak najwięcej – Beau De Mayo z ekipą wykonali tytaniczną pracę, aby zrozumieć czym X-meni są, na czym się opierają i co jest najmocniejszą stroną komiksów, a co nie udało się np. w filmach. 

Twórcy doszli do jednego, niesłychanie ważnego wniosku, który sprawia, że serial się tak dobrze ogląda. Postawiono na drużynę, a nie indywidualne występy bohaterów. Znaczy owszem, prawie każdy ma taki „swój” moment. Niektórzy mają bardziej rozbudowane wątki, ale całość opiera się na fakcie, że X-meni działają jako team. Nie chodzi jednak tylko o wykonywane misje i wszystkie sekwencje walk, chociaż to też działa znakomicie.

Autorzy pozwolili, żeby na pierwszy plan wyszły emocje, relacje i wszystko co sprawia, że X-men nie są tylko drużyną mutantów walczących w określonym celu, ale również, a może przede wszystkim, rodziną. Dziwną, nieco dysfunkcyjną, patchworkową rodziną. Z dwoma tatusiami, dwiema matkami, wujkiem, którego nikt nie lubi i zbuntowaną młodzieżą. Łączą ich nie tylko wspólne cele i żałoba po seniorze rodu, ale także wspólne przygody i historia, głębokie więzi oraz miłość w różnych postaciach i wymiarach.

X-men
Drużyna X-men ’97 // fot. Disney+

To właśnie tutaj serial dotyka tej wspomnianej wcześniej esencji X-men. To nie jest taka ekipa jak np. Avengers. Zbieramy się, lecimy, trzask prask, wracamy i znowu można patrolować Hell’s Kitchen. Mutanci Xaviera żyją ze sobą na codzień, co wymusza duże bardziej złożone interakcje. I to w dużo większej częstotliwości sprawiając, że z historii o x-ludziach momentami robi się… opera mydlana. Nie raz komiksy miały vibe klasycznych południowoamerykańskich (tudzież tureckich) telenowel, z romansami, zdradami i zaginionymi synami na czele. W tej familii zawsze działo się dużo. Twórcy serialu nie tylko od tego nie uciekają, ale biorą pełnymi garściami sprawiając, że historia jest angażująca, a bohaterowie mają mnóstwo miejsca na własne emocje.

Rzuć okiemDzieci Amelii – recenzja filmu. Rodzinka Addamsów po portugalsku

No właśnie, bohaterowie. Zwykli ludzie, mający swoje rozterki, dylematy, problemy, a także często potężne supermoce i nienawiść ze strony homo sapiens. Chociaż jak wspomniałem, często ukazywani są w grupie, jako drużyna czy rodzina, to wielu z nich dostaje naprawdę sporo czasu ekranowego i daje się bliżej  poznać. A co najlepsze, w końcu wielu z nich oddano sprawiedliwość i nie są takimi bezjajecznymi marionetkami jak w filmach Singera. Serio, mam dużo sentymentu i miłości do tych produkcji, zwłaszcza X2. Ale Cyclops czy Storm zostali zupełnie odarci z charakterów i wizja Scotta Summersa – zazdrosnego chłopaka, harcerzyka z kijem w dupie na stałe wpisała się w popkulturę. Ja nie wiem z czego wynika taka niechęć Singera. W komiksach Summers jest jedną z najciekawszych i złożonych postaci mutanciego uniwersum.

Przede wszystkim Cyclops znów jest liderem, ale także niezwykle wprawnym taktykiem i doświadczonym fighterem. Pamiętacie Storm w wykonaniu Halle Berry? Pewnie głównie z tego, że była i miała białe włosy. Teraz jednak w końcu można poczuć prawdziwą potęgę Ororo. Mutantki na poziomie omega, która w dodatku jest po prostu… cool (jakkolwiek boomersko by to nie brzmiało). Nawet Wolverine jest znacząco bliższy komiksowemu pierwowzorowi. Tutaj znowu Singer ustanowił wizerunek Logana, przystojnego badassa, który nie do końca oddaje sprawiedliwość Rosomakowi. W serialu znowu może być nieco na uboczu, nie pchać się na piedestał, ale ruszać do walki niczym berserker, nie zważając na obrażenia. To jest naprawdę super.

Rzuć okiemVelma – recenzja 2. sezonu. Still hate-watching?

Chociaż ja, co do zasady, nie mam nic przeciwko wprowadzaniu zmian, tak w wyglądzie jak i w charakterze bohatera. Jednak ten singerowy Cyclops zawsze mnie trochę uwierał. Może to wynika z tego że ja po prostu bardzo tę postać lubię, a filmy dały mi mało ważnego, bucowatego piona bez emocji. 

Nie chcę się rozpisywać o wątkach fabularnych czy o słynnym już 5 odcinku żeby nie spojlerowac tym z Was, którzy są jeszcze przed seansem. Tym bardziej, że pojawia się kilku znanych i lubianych bohaterów oraz villainow i zawsze miło mieć niespodziankę. Chociaż pewnie śledząc social media ciężko uniknąć przynajmniej części spojlerów. Dość jednak powiedzieć, że twórcy sięgają po różne źródła i dzieła, adaptując je lub wycinając zaledwie małe skrawki czy to z komiksów, czy filmów, tworząc przy tym naprawdę sporo nawiązań i mrugnięć okiem nie będących tylko tanim fanserwisem.

Rzuć okiemHeading Out – recenzja gry. Sin City na drodze

Zanim jednak przejdę do tej części recenzji związanej z uwagami i negatywami, to na pewno warto wspomnieć o technikaliach. Serial wygląda po prostu bardzo dobrze. Nie ma fajerwerków na poziomie Spider-Manów od SONY.  W końcu mocno nawiązuje estetyką do lat dziewięćdziesiątych. Animacja jednak jest płynna, ładna i momentami zaskakująco wręcz efektowna. Na plus na pewno można wymienić wszystkie sekwencje walk, bardzo się postarano przy ich produkcji i choreografia naprawdę robi wrażenie. Zwłaszcza kreatywne wykorzystanie mocy mutantów i ich osobowości. Po raz kolejny twórcy wykazali się zrozumieniem bohaterów, tego co ich napędza, jakie mają umiejętności i jak je najefektywniej wykorzystać. No i hej, oryginalny dubbing też mocno wjeżdża na nostalgię. Część ról odgrywają ci sami aktorzy co w latach dziewięćdziesiątych i wypada to naprawdę dobrze. Z kreatywnego punktu widzenia decyzja okazało się być strzałem w 10.

Miałem jeszcze wspomnieć o jakichś minusach, co by nie było zbyt kolorowo i nie przesadzać z zachwytem. No i przyznam, że ciężko. Chyba takim jedynym, dość naciąganym, minusem, jest szalone tempo serialu. Mało jest momentów na odsapnięcie, uspokojenie, oddech dla bohaterów i widza. Na pewno lepiej oglądało się to tydzień po tygodniu, łyknięcie całości na raz, choć możliwe, byłoby dość męczące. Niemniej jednak ten pierwszy sezon jest naładowany treścią i nie ma praktycznie wcale „pustych przebiegów”.

Źródło głównej grafiki: materiały promocyjne // Disney+

 

X-men ’97 – ocena serialu

X-men ’97 – ocena serialu
9 10 0 1
X-men ’97, jak na kontynuację serialu z lat dziewięćdziesiątych, jest wspaniałym powiewem świeżości w marveolwych ekranizacjach. Charakteryzuje się tym, co zawsze w produkcjach doceniam najbardziej, a czego brakuje w ostatnich produkcjach MCU chociażby – miłością do bohaterów, świata i tworzonej historii. Mutanci raz jeszcze dostali szansę zaprezentowania się szerokiej publiczności i raz jeszcze skradli moje serce. To chyba na ten moment moja ulubiona nie-komiksowa pozycja z X-menami w roli głównej, która angażuje, emocjonuje, cieszy i wyciska łzy.
X-men ’97, jak na kontynuację serialu z lat dziewięćdziesiątych, jest wspaniałym powiewem świeżości w marveolwych ekranizacjach. Charakteryzuje się tym, co zawsze w produkcjach doceniam najbardziej, a czego brakuje w ostatnich produkcjach MCU chociażby – miłością do bohaterów, świata i tworzonej historii. Mutanci raz jeszcze dostali szansę zaprezentowania się szerokiej publiczności i raz jeszcze skradli moje serce. To chyba na ten moment moja ulubiona nie-komiksowa pozycja z X-menami w roli głównej, która angażuje, emocjonuje, cieszy i wyciska łzy.
9/10
Total Score

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *